Złudzenie wyboru: Historia Krzysztofa i rodzinnego mirażu
– Krzysztof, powiedz mi, co ty sobie wyobrażasz? – głos ojca przeszył ciszę jak nóż. Siedzieliśmy przy kolacji, a ja czułem, jakby powietrze w kuchni gęstniało z każdą chwilą. Mama nerwowo przesuwała widelcem po talerzu, a ja miałem ochotę zniknąć, rozpłynąć się w tej dusznej atmosferze. Wiedziałem, że to się stanie – od kilku dni czułem na sobie spojrzenia ojca, coraz bardziej niecierpliwe i chłodne. Teraz już nie było odwrotu.
– Chcę spróbować swoich sił na Politechnice Warszawskiej – powiedziałem cicho, ale stanowczo. Głos mi zadrżał, lecz nie spuściłem wzroku. Ojciec odsunął talerz z takim impetem, że aż zadźwięczała porcelana. Mama drgnęła.
– Warszawa? – powtórzył z niedowierzaniem. – Ty chyba żartujesz! A co z gospodarstwem? Myślisz, że kto się tym zajmie? Ja już nie mam siły, Krzysiek! – Jego głos był coraz głośniejszy, a ja miałem wrażenie, że zaraz eksploduje.
– Tato, ja… – zacząłem, ale przerwał mi ruchem ręki.
– Nie po to harowałem całe życie, żebyś teraz uciekł do miasta i zostawił nas samych! – krzyczał. – Myślisz, że tam cię ktoś doceni? Że znajdziesz lepsze życie? To wszystko miraż! Złudzenie!
Mama próbowała coś powiedzieć, ale ojciec był nie do zatrzymania. Widziałem łzy w jej oczach. Mój żołądek ścisnął się z bólu.
– Tato, to nie jest ucieczka – powiedziałem cicho. – Chcę się rozwijać. Zawsze powtarzałeś, że nauka jest ważna.
– Nauka, tak! Ale tu, na miejscu! – rzucił gniewnie. – Możesz iść do technikum w mieście powiatowym. Po co ci ta Warszawa?
Nie wiedziałem już, co odpowiedzieć. Czułem się jak w potrzasku. Z jednej strony moje marzenia – studia na prestiżowej uczelni, nowe możliwości, nowe życie. Z drugiej – rodzina, obowiązki, oczekiwania ojca. Czy naprawdę muszę wybierać?
Po kolacji zamknąłem się w swoim pokoju. Siedziałem na łóżku i patrzyłem na stare zdjęcia: ja z ojcem na polu, mama śmiejąca się podczas żniw. Wszystko wydawało się takie proste wtedy. Teraz miałem wrażenie, że każdy mój krok jest oceniany przez pryzmat tego, co wypada i co należy.
Następnego dnia ojciec nie odzywał się do mnie ani słowem. Widziałem tylko jego plecy pochylone nad maszyną rolniczą i czułem ciężar jego rozczarowania. Mama próbowała mnie pocieszyć:
– Krzysiu, on się boi. Boisz się nowego świata. Ale ty musisz żyć po swojemu.
– Mamo, a jeśli go zawiodę?
– Każdy rodzic kiedyś musi pozwolić dziecku odejść – szepnęła i przytuliła mnie mocno.
Wieczorem usłyszałem kłótnię rodziców za ścianą.
– Zostaw go! – krzyczała mama. – To jego życie!
– A kto nam pomoże? Myślisz, że dam radę sam?
– Poradzimy sobie! Nie możesz go trzymać na siłę!
Słuchałem tego z bijącym sercem. Czułem się winny. Czy naprawdę mam prawo myśleć o sobie?
Zbliżała się matura. Uczyłem się po nocach, a w dzień pomagałem w gospodarstwie. Ojciec coraz częściej milczał lub rzucał kąśliwe uwagi:
– Po co ci ta matematyka? W życiu ważniejsze są silne ręce niż wzory.
Czasami miałem ochotę rzucić wszystko i zostać. Może rzeczywiście to tylko złudzenie? Może nigdy nie będę szczęśliwy tam, gdzie mnie nie chcą?
Ale potem przypominałem sobie swoje marzenia: laboratoria, wykłady, nowe znajomości. Warszawa była dla mnie symbolem wolności i szansy na inne życie.
W dniu matury ojciec nawet nie spojrzał mi w oczy. Mama uśmiechnęła się blado:
– Dasz radę, synku.
Egzaminy poszły mi dobrze. Gdy przyszły wyniki rekrutacji i zobaczyłem swoje nazwisko na liście przyjętych na Politechnikę Warszawską, poczułem euforię i… strach.
Wieczorem zebrałem się na odwagę i poszedłem do ojca.
– Tato… dostałem się.
Spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął.
– Rób jak chcesz – powiedział tylko i wyszedł z domu.
Nie spałem całą noc. Mama przyszła do mnie nad ranem.
– On ci wybaczy – szepnęła. – Potrzebuje czasu.
Wyjechałem do Warszawy we wrześniu. Nowe miasto przytłoczyło mnie swoją wielkością i anonimowością. Czułem się samotny jak nigdy wcześniej. Często dzwoniłem do mamy; ojciec nie odbierał telefonu.
Pierwsze miesiące były trudne: nauka pochłaniała mnie bez reszty, brakowało pieniędzy, tęskniłem za domem. Czasami zastanawiałem się, czy nie popełniłem błędu.
Pewnego dnia zadzwoniła mama:
– Tata pytał o ciebie… Martwi się.
Serce mi zadrżało. Może jednak nie wszystko stracone?
Minął rok. Przyjechałem do domu na święta. Ojciec patrzył na mnie długo przy stole; w jego oczach zobaczyłem coś nowego – może cień dumy?
Wieczorem podszedł do mnie i powiedział cicho:
– Dobrze sobie radzisz… Może kiedyś wrócisz?
Nie odpowiedziałem od razu. Spojrzałem przez okno na rozgwieżdżone niebo nad naszym domem i pomyślałem: czy naprawdę można pogodzić własne marzenia z oczekiwaniami tych, których kochamy? Czy złudzenie wolności nie jest czasem jedynym sposobem na przetrwanie?