Trzy perspektywy na jedno jabłko: Opowieść z targu w Radomiu
— Spójrzcie tylko, jakie małe i poobijane… A ceny jak za złoto! Już nic dobrego nie zostało na tym świecie. Wszystko idzie ku upadkowi… — westchnęłam ciężko, ściskając w dłoni portmonetkę, jakby to ona miała mi odpowiedzieć na wszystkie pytania. Stałam przy stoisku z jabłkami na radomskim targu, a deszcz bębnił o daszek nad naszymi głowami. Pachniało mokrą ziemią i rozgrzanym kurzem. Obok mnie stały dwie kobiety — jedna młodsza, druga mniej więcej w moim wieku.
— Ja widzę, że tegoroczne zbiory to prawdziwy dar. Pogoda nie była łaskawa, a jednak coś urosło. Trzeba się cieszyć tym, co mamy — odpowiedziała łagodnie ta młodsza, z delikatnym uśmiechem. Miała rude włosy spięte w niedbały kok i oczy pełne ciepła. Zazdrościłam jej tej pogody ducha.
Trzecia kobieta milczała przez chwilę, po czym wzruszyła ramionami i powiedziała: — Dla mnie to wszystko jedno. I tak kupuję jabłka dla mamy, bo sama już nie może wyjść z domu. Ważne, żeby były miękkie, bo jej zęby już nie te…
Spojrzałam na nią uważniej. Miała zmęczoną twarz i dłonie poplamione ziemią — pewnie pracowała w ogrodzie albo na działce. Przez chwilę poczułam ukłucie wstydu za swoje narzekanie.
— Przepraszam, nie chciałam tak narzekać… Po prostu ostatnio wszystko mnie przerasta — powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do nich.
— Każda z nas ma swoje powody — odpowiedziała ta młodsza, wyciągając rękę po kilka jabłek. — Ja też nie mam lekko. Mąż odszedł dwa lata temu, zostałam z dwójką dzieci i kredytem na mieszkanie. Ale nauczyłam się cieszyć drobiazgami. Nawet takim jabłkiem.
Zaskoczyło mnie jej wyznanie. Spojrzałam na nią z nowym szacunkiem.
— A ja… — zaczęła ta trzecia, ściskając siatkę — …od pięciu lat opiekuję się mamą po udarze. Czasem mam wrażenie, że moje życie się zatrzymało. Wszystko kręci się wokół niej: leki, rehabilitacja, zakupy… Nawet jabłka muszą być miękkie, bo inaczej się zadławi.
Zrobiło mi się głupio. Moje narzekanie na ceny i jakość owoców wydało mi się nagle takie błahe.
— Przepraszam… — powtórzyłam jeszcze raz, tym razem patrząc im w oczy.
— Nie przepraszaj — powiedziała ta młodsza. — Każda z nas ma prawo do swoich uczuć. Ja też czasem mam dość wszystkiego. Dzieci chorują, praca niepewna… Ale potem patrzę na nie i myślę: dla nich muszę być silna.
— A ja czasem marzę, żeby po prostu wyjść z domu i pójść gdzieś daleko… — dodała ta trzecia cicho.
Przez chwilę stałyśmy w milczeniu, słuchając szumu deszczu i gwaru targu. Sprzedawczyni spojrzała na nas z lekkim uśmiechem.
— Wiecie co? — odezwałam się nagle. — Może te jabłka nie są idealne, ale przynajmniej są nasze. Może to wystarczy?
— Czasem wystarczy — odpowiedziała młodsza kobieta. — Czasem trzeba po prostu zaakceptować to, co jest.
— Albo znaleźć w tym coś dobrego — dodała trzecia.
Kupiłyśmy po kilka jabłek każda i rozeszłyśmy się w swoje strony. Ale przez cały dzień myślałam o tej rozmowie. O tym, jak łatwo ocenić sytuację tylko przez pryzmat własnych problemów. Jak trudno dostrzec cudze cierpienie czy radość.
Wieczorem usiadłam przy kuchennym stole z herbatą i jednym z tych poobijanych jabłek. Przypomniałam sobie twarze tamtych kobiet i ich historie.
Czy naprawdę wszystko idzie ku upadkowi? Czy może to ja za bardzo skupiam się na tym, co złe? Może powinnam częściej patrzeć na świat oczami innych ludzi?
Czasem jedno zwyczajne spotkanie potrafi zmienić nasze spojrzenie na życie. Czy potrafimy jeszcze słuchać siebie nawzajem? Czy umiemy docenić to, co mamy — nawet jeśli jest tylko poobijanym jabłkiem?