Trzy lata w cieniu: Historia pomyłki, która złamała mi życie
– Panie Bartoszu, proszę się nie szarpać! – krzyczał sanitariusz, gdy dwóch innych mężczyzn w białych fartuchach trzymało mnie za ramiona. Czułem, jak moje serce wali jak młot, a w głowie dudniło jedno pytanie: dlaczego? Przecież nic nie zrobiłem. To musiało być jakieś nieporozumienie. Widziałem przerażenie w oczach mojej żony, Magdy, która stała w progu naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie. – On jest zdrowy! – krzyczała, ale nikt jej nie słuchał.
Wszystko zaczęło się od jednego telefonu. Policja przyszła do mnie rano, kiedy szykowałem się do pracy. Powiedzieli, że muszę pojechać z nimi na komisariat, bo jestem poszukiwany. Śmiałem się nerwowo, bo przecież nigdy nie miałem problemów z prawem. Ale śmiech zamarł mi na ustach, gdy zobaczyłem powagę na twarzach funkcjonariuszy. W komisariacie usłyszałem, że jestem podejrzewany o ucieczkę ze szpitala psychiatrycznego w Radomiu i napaść na lekarza. Pokazali mi zdjęcie – człowiek podobny do mnie, ale to nie byłem ja. Mówiłem im to setki razy.
– To nie ja! – powtarzałem do znudzenia. – Proszę zadzwonić do mojej żony, do pracy! Mam alibi!
Ale system już ruszył. Ktoś popełnił błąd w papierach, a potem już nikt nie chciał tego sprawdzić. Zamiast przesłuchania trafiłem na obserwację psychiatryczną. Lekarz nawet nie spojrzał mi w oczy.
– Panie Bartoszu, pańskie zachowanie jest agresywne i paranoiczne – powiedział z chłodnym spokojem. – Musimy pana zatrzymać na obserwacji.
Tak zaczęło się moje piekło. Najpierw tydzień, potem miesiąc, aż w końcu trzy lata zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym na obrzeżach Warszawy. Trzy lata wymazane z życia. Trzy lata upokorzeń, leków, które zamieniały mnie w warzywo, i rozmów z lekarzami, którzy widzieli we mnie tylko przypadek kliniczny.
Najgorsze były noce. Leżałem na łóżku z metalową ramą i patrzyłem w sufit. Słyszałem krzyki innych pacjentów i czułem narastającą panikę. Czasem myślałem, że naprawdę zwariuję. Próbowałem pisać listy do Magdy, ale większość z nich nigdy nie wyszła poza mury szpitala.
Moja rodzina walczyła o mnie – wiem to teraz. Magda chodziła od urzędu do urzędu, błagała lekarzy o ponowną ocenę mojego stanu. Ale wszyscy powtarzali to samo: „Pani mąż jest chory psychicznie i niebezpieczny”. Nawet moi rodzice zaczęli wątpić. Mój ojciec przestał odbierać telefony od Magdy po kilku miesiącach.
W szpitalu miałem tylko jednego sojusznika – Marka, pielęgniarza po czterdziestce z ironicznym uśmiechem i sercem na dłoni.
– Wiesz, Bartosz – mówił pewnej nocy, kiedy przyniósł mi dodatkowy koc – tu każdy jest trochę niewinny. Ale ty naprawdę tu nie pasujesz.
To on przemycał mi wiadomości od Magdy i czasem pozwalał zadzwonić do domu z jego prywatnego telefonu. Dzięki niemu wiedziałem, że Magda się nie poddaje.
Czas płynął inaczej za murami szpitala. Dni zlewały się w jedno; śniadanie, leki, terapia grupowa, obiad, leki, kolacja, leki… Czasem ktoś znikał – przenosili go na inny oddział albo wypuszczali do domu. Ja czekałem na cud.
Pewnego dnia Magda przyszła na widzenie z prawnikiem. Była blada i wychudzona.
– Bartosz, znalazłam dowody! – wyszeptała drżącym głosem. – Ten człowiek z Radomia został zatrzymany dwa tygodnie temu! To nie ty!
Nie wierzyłem własnym uszom. Prawnik pokazał mi dokumenty: odciski palców, zdjęcia z monitoringu… Wszystko wskazywało na to, że przez trzy lata byłem ofiarą pomyłki urzędniczej i bezduszności systemu.
Wypuszczono mnie po kilku tygodniach formalności. Wyszedłem ze szpitala jak cień człowieka. Magda czekała na mnie przed bramą; rzuciła mi się na szyję i płakała tak głośno, że przechodnie się oglądali.
Ale świat już nie był taki sam. Straciłem pracę, przyjaciół i część rodziny. Ludzie patrzyli na mnie z litością albo podejrzliwością. Nawet sąsiedzi szeptali za moimi plecami.
Często pytam siebie: co by było, gdyby Magda się poddała? Gdyby Marek nie pomógł mi przetrwać najgorszych dni? Czy system kiedykolwiek przyzna się do błędu? Czy można odzyskać godność po czymś takim? Może wy też znacie kogoś, kto padł ofiarą bezduszności urzędników? Jak długo jeszcze będziemy udawać, że to się nie zdarza?