Trzy dni milczenia – historia Walentyny Stefanowej

Trzy dni bez telefonu. Trzy dni, podczas których każda sekunda ciągnęła się jak godzina. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na stary, kremowy aparat telefoniczny, który jeszcze pamiętał czasy mojej młodości. Po raz czwarty tego ranka podeszłam do telefonu, podniosłam słuchawkę, posłuchałam sygnału i odłożyłam ją z powrotem. Aparat działał sprawnie, więc problem nie leżał w technice. Spojrzałam na zegarek — wpół do jedenastej. Zwykle Krzysiek dzwonił o dziewiątej rano, zaraz po przyjściu do pracy, ale dziś milczał już trzeci dzień.

Zaczęłam chodzić po mieszkaniu, jakby ruch mógł rozproszyć narastający niepokój. W kuchni pachniało kawą i świeżym chlebem, ale nie miałam apetytu. W głowie kłębiły się myśli: „Może coś się stało? Może jest chory? A może… może to przez naszą ostatnią rozmowę?”

Przypomniałam sobie tamten wieczór sprzed trzech dni. Krzysiek przyszedł do mnie po pracy, jak zwykle z torbą pełną zakupów. Zawsze był taki troskliwy, odkąd zmarł jego ojciec i zostaliśmy sami. Ale tego dnia był jakiś inny — spięty, rozdrażniony.

– Mamo, musimy porozmawiać – powiedział, odkładając torbę na stół.

– O czym? – zapytałam, choć przeczuwałam, że to nie będzie łatwa rozmowa.

– O mnie. O nas. O tym, że nie mogę już dłużej tak żyć – odpowiedział cicho.

Zamarłam. Wiedziałam, że chodzi o jego dziewczynę, Magdę. Nie akceptowałam jej. Była z innego świata – głośna, pewna siebie, z tatuażami i kolczykiem w nosie. Bałam się, że zabierze mi syna.

– Krzysiek, przecież wiesz, że chcę dla ciebie dobrze… – zaczęłam.

– Ale nie słuchasz mnie! – przerwał mi gwałtownie. – Ciągle tylko krytykujesz Magdę! Nie możesz zaakceptować moich wyborów!

– Boję się o ciebie…

– To nie jest troska, mamo. To kontrola! – krzyknął i wyszedł trzaskając drzwiami.

Od tamtej pory nie zadzwonił. Nie spałam całą noc, przewracając się z boku na bok. Rano próbowałam zadzwonić do niego, ale nie odbierał. Próbowałam jeszcze raz i jeszcze… aż w końcu przestałam liczyć próby.

Teraz siedzę sama w pustym mieszkaniu. Cisza boli bardziej niż najgorsze słowa. Próbuję zająć się czymkolwiek – prasowaniem, podlewaniem kwiatów, oglądaniem telewizji – ale wszystko wydaje się bez sensu.

Wczoraj wieczorem przyszła sąsiadka, pani Zosia.

– Walentyna, co taka smutna jesteś? – zapytała troskliwie.

– Krzysiek się nie odzywa… Pokłóciliśmy się – odpowiedziałam cicho.

– Dzieci muszą czasem popełnić własne błędy – powiedziała Zosia. – Ja też kiedyś nie akceptowałam wyborów mojej córki. A teraz widzę, że była szczęśliwa.

Słuchałam jej słów i czułam narastające poczucie winy. Może rzeczywiście przesadziłam? Może powinnam była dać Krzyśkowi więcej swobody?

Trzeciego dnia milczenia zaczęłam rozważać najgorsze scenariusze. Czy coś mu się stało? Czy zerwał ze mną kontakt na zawsze? W głowie słyszałam jego głos: „To nie jest troska, mamo. To kontrola!”

Wieczorem zadzwoniła Magda.

– Dzień dobry pani Walentyno – powiedziała niepewnie.

– Dzień dobry… Co z Krzyśkiem? – zapytałam od razu.

– Jest u mnie. Nie chce rozmawiać… Jest bardzo zły i smutny. Proszę mu wybaczyć…

Poczułam łzy napływające do oczu.

– To ja powinnam go przeprosić… – wyszeptałam.

Magda milczała przez chwilę.

– On panią bardzo kocha… Ale musi pani pozwolić mu być dorosłym.

Po tej rozmowie długo siedziałam w ciemności. Przypominały mi się czasy, kiedy Krzysiek był małym chłopcem i tulił się do mnie po koszmarach sennych. Teraz był dorosły i potrzebował ode mnie czegoś innego — zaufania.

Następnego ranka znów podeszłam do telefonu. Tym razem nie podniosłam słuchawki. Usiadłam przy oknie i patrzyłam na ludzi spieszących się do pracy. Każdy miał swoje życie, swoje problemy…

Po południu zadzwonił telefon. Serce mi stanęło.

– Mamo? – usłyszałam cichy głos Krzyśka.

– Synku…

– Przepraszam za wszystko… Potrzebowałem czasu…

– Ja też przepraszam… Chcę ci ufać… Chcę cię wspierać…

Po tej rozmowie długo płakałam — ze wzruszenia i ulgi. Wiedziałam już, że muszę nauczyć się puszczać syna wolno, nawet jeśli to boli.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można kochać kogoś za bardzo? Czy nadopiekuńczość to wyraz miłości czy strachu przed samotnością? Może każdy z nas musi nauczyć się odpuszczać na swój sposób…