Serce na dłoni: Historia poświęcenia i miłości na polskim oddziale nefrologii

— Mamo, nie rób tego! — krzyczała moja córka, Zosia, łamiącym się głosem, kiedy po raz kolejny próbowałam jej wytłumaczyć, dlaczego muszę to zrobić. Stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni, a między nami, na stole, leżał wydrukowany formularz zgody na oddanie nerki. Zosia miała łzy w oczach, a ja czułam, jak moje serce rozdziera się na pół.

Moje życie do tej pory było zwyczajne. Pracowałam jako pielęgniarka na oddziale nefrologii w szpitalu w Warszawie. Każdego dnia widziałam cierpienie, ale też nadzieję. Jednak nigdy nie sądziłam, że sama stanę przed wyborem, który zmieni wszystko. Wszystko zaczęło się pewnego zimowego wieczoru, kiedy na oddział trafił sześcioletni chłopiec, Michałek. Jego matka, pani Anna, była cieniem człowieka — oczy podkrążone, ręce drżące, głos cichy jak szept. Michałek miał niewydolność nerek i pilnie potrzebował przeszczepu. Rodzina nie mogła być dawcą. Każdego dnia patrzyłam, jak gaśnie, jak jego dziecięca radość zamienia się w ból i rezygnację.

Nie spałam po nocach. W głowie słyszałam jego cichy głos: „Pani Kasiu, czy ja jeszcze kiedyś pójdę na plac zabaw?”

Pewnej nocy, kiedy wróciłam do domu, usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Mój mąż, Marek, objął mnie i zapytał:
— Co się dzieje, Kasiu?

Opowiedziałam mu wszystko. O Michałku, o jego matce, o tym, jak bardzo chciałabym pomóc. Spojrzał na mnie poważnie:
— Chcesz oddać nerkę obcemu dziecku? Kasiu, przecież masz rodzinę! Co będzie, jak coś pójdzie nie tak?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bałam się. Ale jeszcze bardziej bałam się bezczynności. Następnego dnia zgłosiłam się na badania. Wyniki były dobre. Mogłam być dawcą.

Wtedy zaczęła się prawdziwa walka. Moja mama płakała przez telefon:
— Kasiu, jesteś matką! Myślisz o innych, a nie o własnych dzieciach!

Marek zamknął się w sobie. Przestał ze mną rozmawiać. Zosia przestała się do mnie odzywać. W pracy patrzyli na mnie jak na wariatkę. Tylko koleżanka z oddziału, Basia, powiedziała:
— Jesteś odważna. Ja bym nie potrafiła.

Każdego dnia zadawałam sobie pytanie: czy mam prawo ryzykować swoje zdrowie dla obcego dziecka? Czy jestem egoistką, czy może właśnie odwrotnie — zbyt bardzo poświęcam siebie?

Przed operacją Michałek narysował mi laurkę: „Dziękuję, że dasz mi życie”. Płakałam nad tym rysunkiem całą noc. W dniu zabiegu szpital pachniał środkami dezynfekującymi, a ja czułam się jak bohaterka tragicznej powieści. Lekarze byli poważni, pielęgniarki ściskały mnie za rękę.

Po operacji obudziłam się w bólu. Marek siedział przy łóżku. Trzymał mnie za rękę i płakał. — Przepraszam, Kasiu. Bałem się cię stracić — wyszeptał.

Zosia przyszła dopiero po kilku dniach. Usiadła na brzegu łóżka i długo milczała. W końcu powiedziała:
— Mamo, jestem z ciebie dumna. Ale bardzo się bałam.

Michałek wracał do zdrowia. Jego matka codziennie przynosiła mi kwiaty i dziękowała. Ale ja czułam się pusta. Straciłam część siebie — nie tylko fizycznie. Przez długie tygodnie walczyłam z bólem, zmęczeniem i poczuciem winy wobec rodziny. Marek był przy mnie, ale coś się zmieniło. Nasze rozmowy były krótsze, spojrzenia rzadsze. Zosia zamknęła się w swoim świecie.

W pracy niektórzy patrzyli na mnie z podziwem, inni z niezrozumieniem. Jedna z lekarek powiedziała:
— Ludzie nie są gotowi na takie poświęcenie. To ich przeraża.

Często zastanawiałam się, czy zrobiłam dobrze. Czy uratowanie jednego życia warte było ryzyka utraty własnej rodziny? Czy można być bohaterem dla obcych, a jednocześnie zawieść najbliższych?

Minęły miesiące. Michałek wrócił do szkoły. Jego matka przysyła mi zdjęcia — uśmiechnięty chłopiec na placu zabaw, z piłką, z kolegami. Moja rodzina powoli zaczęła się goić. Marek znów się do mnie uśmiecha. Zosia przytula mnie mocniej niż kiedykolwiek.

Ale wciąż noszę w sobie pytania, które nie dają mi spokoju. Czy naprawdę można być dobrym człowiekiem bez ranienia tych, których się kocha? Czy odwaga to poświęcenie siebie, czy może umiejętność pogodzenia własnych pragnień z potrzebami innych?

Czy wy bylibyście gotowi oddać część siebie dla obcego dziecka, wiedząc, jaką cenę mogą za to zapłacić wasi bliscy?