Samotność wśród bliskich: Opowieść Barbary Janowskiej

„Mamo, daj spokój, znowu się martwisz!” – zirytowana rzuciła Kinga, nawet nie odrywając wzroku od telefonu. Siedziała na końcu stołu, nogę założyła na nogę, a jej palce szybko przesuwały się po ekranie. W salonie pachniało ciastem drożdżowym i świeżo zaparzoną kawą, ale ten zapach nie był w stanie przykryć ciężaru, który czułam w sercu. Był to dzień moich sześćdziesiątych urodzin – dzień, który miał być wyjątkowy, a stał się kolejnym dowodem na to, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie.

„Myślisz, że specjalnie nie przyjechali na twoje urodziny? Ludzie mają swoje sprawy.” – dodała Kinga, wzdychając teatralnie. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, potrząsnąć nią, żeby spojrzała mi w oczy i zobaczyła, jak bardzo mnie to boli. Zamiast tego ścisnęłam w dłoniach serwetkę, czując jak paznokcie wbijają mi się w skórę.

„Jakie sprawy?” – zapytałam cicho, prawie szeptem. „Agnieszka obiecała przyjechać z dziećmi, Marek też mówił, że się zwolni. A Paweł…” – urwałam, bo głos mi zadrżał. Paweł, mój syn, od miesięcy nie dzwonił. Ostatni raz widzieliśmy się na pogrzebie mojego męża, ich ojca. Od tamtej pory wszystko się zmieniło.

Kinga spojrzała na mnie z irytacją. „Mamo, przestań się nad sobą użalać. Każdy ma swoje życie. Ty też powinnaś coś ze sobą zrobić.”

Zrobić coś ze sobą? Czy to naprawdę tak wygląda z jej perspektywy? Przecież całe życie poświęciłam rodzinie. Gotowałam obiady, prałam ich ubrania, pomagałam przy wnukach, kiedy tylko mogłam. Zawsze byłam na drugim planie, bo przecież tak trzeba – matka powinna być cicha i niewidzialna, dopóki ktoś jej nie potrzebuje.

Wstałam od stołu i podeszłam do okna. Za szybą padał deszcz, krople spływały po szkle jak łzy. Przypomniałam sobie dzieciństwo Kingi – jak tuliła się do mnie po nocnych koszmarach, jak płakała po pierwszym rozstaniu z chłopakiem. Wtedy byłam jej całym światem. Teraz jestem tylko przeszkodą.

Telefon zadzwonił. Przez chwilę miałam nadzieję, że to Agnieszka albo Marek. Może jednak ktoś pamiętał… Ale to był telemarketer. Odrzuciłam połączenie i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

„Mamo, nie płacz. Przecież masz mnie.” – powiedziała Kinga, ale jej głos był pusty. Nawet nie podniosła wzroku znad telefonu.

Wtedy coś we mnie pękło. „Masz rację, Kinga. Każdy ma swoje życie. Ty też.” – powiedziałam spokojnie i wyszłam do kuchni. Tam usiadłam na krześle i pozwoliłam sobie na łzy. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Wieczorem zadzwoniła Agnieszka. „Mamo, przepraszam, dzieci się rozchorowały, nie damy rady przyjechać. Marek miał dyżur w szpitalu, Paweł… sama wiesz.” Jej głos był zmęczony, ale szczery. „Może za tydzień?”

„Może.” – odpowiedziałam i odłożyłam słuchawkę. Nie miałam już siły tłumaczyć, że to nie chodzi o datę, tylko o pamięć i obecność.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając ciszy przerywanej tylko tykaniem zegara. Przypomniały mi się słowa męża: „Basia, dzieci dorosną i pójdą swoją drogą. Musisz nauczyć się żyć dla siebie.” Wtedy nie rozumiałam, co miał na myśli.

Następnego dnia postanowiłam wyjść z domu. Poszłam do parku, usiadłam na ławce i patrzyłam na ludzi – matki z dziećmi, starsze pary trzymające się za ręce, młodzież śmiejącą się głośno. Poczułam się jeszcze bardziej samotna.

Obok mnie usiadła starsza kobieta. Spojrzała na mnie uważnie i zapytała: „Wszystko w porządku?”

Nie wiem dlaczego, ale opowiedziałam jej wszystko – o urodzinach, o dzieciach, o tym jak bardzo boli mnie ich obojętność. Słuchała cierpliwie, a potem powiedziała: „Moja droga, dzieci są jak ptaki – muszą wyfrunąć z gniazda. Ale ty też masz prawo do szczęścia.”

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Czy naprawdę mam prawo do szczęścia? Czy mogę zacząć żyć dla siebie?

Wróciłam do domu z postanowieniem, że coś zmienię. Zapisałam się na zajęcia jogi w domu kultury. Poznałam tam kilka kobiet w moim wieku – każda miała swoją historię samotności i rozczarowań. Zaczęłyśmy spotykać się na kawie, rozmawiać o życiu, śmiać się z drobiazgów.

Kinga zauważyła zmianę. „Mamo, co się z tobą dzieje? Jesteś jakaś inna.”

Uśmiechnęłam się tylko i odpowiedziałam: „Zaczynam żyć dla siebie.”

Nie wiem, czy kiedykolwiek odzyskam bliskość z dziećmi. Może tak musi być? Może czasem trzeba pozwolić sobie na samotność, żeby odnaleźć siebie?

Czasami patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy naprawdę zasłużyłam na tę pustkę? A może to właśnie teraz jest mój czas? Co Wy o tym myślicie?