„Przecież jesteś idealnym mężem, Łukasz”: Jak jedno zdanie zniszczyło małżeństwo zbudowane na obojętności

Wróciłem dziś późno do domu i zastałem Tamarę w kuchni, z dwoma ciężkimi siatami w rękach. Ledwo przekroczyła próg, gdy usłyszała mój głos z pokoju: — Już jesteś? Która godzina, szósta? — Siódma — odparła zmęczonym tonem i ruszyła w stronę kuchni. Przez chwilę patrzyłem na nią zza drzwi, jak stawia zakupy na blacie, jak z trudem prostuje plecy i ociera pot z czoła. Wtedy poczułem coś dziwnego — nie współczucie, nie troskę, tylko irytację. Bo przecież mogła zadzwonić, że się spóźni. Bo przecież ja też miałem ciężki dzień.

— Co na obiad? — zapytałem, nie ruszając się z miejsca.

Tamara spojrzała na mnie przez ramię. W jej oczach zobaczyłem cień czegoś, czego nie potrafiłem nazwać. — Zupa pomidorowa. Chcesz?

— Może później — mruknąłem i wróciłem do telefonu. Przez kolejne minuty słyszałem tylko szelest toreb i cichy stukot naczyń. Tak wyglądały nasze wieczory od miesięcy: dwa ciała pod jednym dachem, dwa osobne światy.

Kiedyś było inaczej. Pamiętam nasze pierwsze wspólne mieszkanie na Pradze, śmiech do późna, spontaniczne wyjazdy nad Wisłę. Ale potem przyszła praca, kredyt, codzienność. Tamara zaczęła wracać coraz później, ja coraz częściej zostawałem po godzinach. Rozmawialiśmy głównie o rachunkach i zakupach. Czasem o pogodzie.

Tamtego wieczoru usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole. Tamara jadła w milczeniu, ja udawałem, że czytam wiadomości na telefonie. Nagle przerwała ciszę:

— Łukasz…

Podniosłem wzrok. — Hm?

— Czy ty jesteś szczęśliwy?

Zaskoczyło mnie to pytanie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawialiśmy o czymś innym niż sprawy dnia codziennego.

— W sensie… w naszym małżeństwie? — dopytałem.

Skinęła głową. W jej oczach zobaczyłem łzy.

— Nie wiem — odpowiedziałem szczerze. — A ty?

Tamara długo milczała. W końcu westchnęła i powiedziała cicho:

— Przecież jesteś idealnym mężem, Łukasz.

To jedno zdanie uderzyło mnie mocniej niż jakakolwiek kłótnia czy wyrzut. Idealny mąż? Ja? Przecież od miesięcy nie zapytałem jej, jak się czuje. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ją przytuliłem bez powodu. Nie wiem nawet, jakie książki teraz czyta ani co ją martwi.

— Co to znaczy „idealny”? — zapytałem z goryczą.

— Robisz wszystko, co trzeba — odpowiedziała bez emocji. — Pracujesz, płacisz rachunki, nie pijesz, nie zdradzasz…

— Ale?

— Ale nic więcej — wyszeptała. — Jesteś obok mnie, ale jakby cię nie było.

Siedzieliśmy tak długo w ciszy. Czułem narastający ból w klatce piersiowej. Próbowałem sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz naprawdę się śmialiśmy razem albo rozmawialiśmy o czymś ważnym. Nic nie przychodziło mi do głowy.

Tamara wstała od stołu i zaczęła sprzątać naczynia. Patrzyłem na jej drobne dłonie drżące ze zmęczenia i poczułem wstyd. Przez tyle lat byłem przekonany, że wystarczy być „porządnym facetem”, żeby wszystko było dobrze. Że jeśli nie ma awantur ani zdrad, to znaczy, że jest w porządku.

Tydzień później Tamara spakowała kilka rzeczy do walizki i powiedziała:

— Muszę wyjechać do mamy na kilka dni. Muszę pomyśleć.

Nie protestowałem. Nawet nie próbowałem jej zatrzymać. Stałem tylko na korytarzu i patrzyłem, jak zamyka za sobą drzwi.

Przez te kilka dni dom wydawał się jeszcze bardziej pusty niż zwykle. Chodziłem od pokoju do pokoju, siadałem na jej ulubionym fotelu, przeglądałem zdjęcia z wakacji sprzed lat. Zrozumiałem wtedy coś ważnego: nasz związek umarł nie przez zdradę czy wielką kłótnię, ale przez codzienną obojętność.

Kiedy Tamara wróciła, usiedliśmy razem na kanapie. Była spokojna, jakby pogodziła się już ze wszystkim.

— Łukasz… Ja już nie chcę tak żyć — powiedziała cicho.

— Ja też nie — odpowiedziałem równie cicho.

Nie płakaliśmy. Nie krzyczeliśmy. Po prostu wiedzieliśmy, że to koniec.

Kilka tygodni później Tamara wyprowadziła się na stałe do matki. Ja zostałem sam w naszym mieszkaniu pełnym wspomnień i niedopowiedzianych słów. Każdego dnia zadawałem sobie pytanie: kiedy przestaliśmy być dla siebie ważni? Czy można było to zatrzymać?

Dziś wiem jedno: czasem największym wrogiem miłości nie jest zdrada czy kłamstwo, ale zwykła obojętność i rutyna. Czy można jeszcze odbudować coś, co tak długo umierało w ciszy? Czy inni też tego doświadczyli?