Oddaj mi mojego syna – historia Jadwigi
– Proszę, oddaj mi syna. Dam ci wszystko, czego pragniesz – wyszeptałam z ostatnich sił, patrząc błagalnie na Elżbietę. Moje dłonie drżały, a serce waliło jak oszalałe. Stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni, gdzie jeszcze niedawno razem parzyłyśmy herbatę i śmiałyśmy się z głupot. Teraz dzieliła nas przepaść, której nie potrafiłam już zasypać.
Elżbieta spojrzała na mnie chłodno, z tym swoim wyrachowanym spokojem, który zawsze mnie przerażał. – Jadwigo, przecież wiesz, że to nie takie proste. Michał jest już prawie dorosły. On sam musi zdecydować, z kim chce zostać.
Prawie dorosły? Mój Michał miał zaledwie trzynaście lat! Jeszcze wczoraj tulił się do mnie po koszmarze, a dziś miałby wybierać między matką a ojcem? Między mną a tą kobietą, która rozbiła naszą rodzinę?
Nie wiem, kiedy to wszystko zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy Krzysztof coraz częściej wracał późno z pracy. Może wtedy, gdy Elżbieta – jego koleżanka z biura – zaczęła pojawiać się u nas pod pretekstem wspólnych projektów. A może wtedy, gdy przestałam wierzyć, że jeszcze cokolwiek można naprawić.
Pamiętam dzień, w którym Krzysztof spakował walizkę i wyszedł. Michał płakał całą noc. Ja też. Ale rano musiałam wstać, zrobić śniadanie, zaprowadzić syna do szkoły i udawać przed sąsiadkami, że wszystko jest w porządku. W Polsce nie wypada mówić o takich sprawach głośno. „Jadwiga, weź się w garść” – powtarzała mi mama przez telefon. „Nie martw się, twój ojciec sobie poradzi. Ma ledwo czterdzieści trzy lata. Myślisz, że będzie wiecznie opłakiwał twoją matkę? Gdzie tam! Statystyki mówią, że samotnych kobiet jest więcej niż mężczyzn. Na pewno jakaś zagarnie go sobie w końcu. Więc jedźmy dalej z życiem” – śmiała się gorzko.
Ale ja nie umiałam „jechać dalej”. Każdy dzień bez Michała był jak rana rozdrapywana na nowo. Krzysztof zabierał go na weekendy do Elżbiety. Wrócił raz z nowym telefonem i butami za kilkaset złotych. „Mamo, u Elżbiety jest fajnie. Ona pozwala mi grać na komputerze do późna” – powiedział któregoś wieczoru.
Zaciskałam zęby i próbowałam nie płakać przy nim. Ale nocami wyłam w poduszkę. Czułam się jak przegrana matka. Jakby ktoś wyrwał mi serce i zostawił pustkę.
Pewnego dnia Michał wrócił do domu milczący. Zamykał się w pokoju, nie chciał jeść obiadu. Zaniepokojona zapukałam do drzwi.
– Synku, co się stało?
– Nic – burknął.
– Michałku, proszę cię…
– Mamo! Przestań! Nie rozumiesz? Chcę być z tatą!
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż cokolwiek wcześniej. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć mu całą prawdę o jego ojcu i Elżbiecie. O tym, jak mnie zostawili, jak rozbili naszą rodzinę dla własnej wygody. Ale powstrzymałam się. Bo przecież to mój syn – nie mogłam go ranić bardziej.
Od tamtej pory wszystko zaczęło się sypać jeszcze szybciej. Krzysztof wystąpił o opiekę naprzemienną. Sąd uznał, że „dobro dziecka wymaga kontaktu z obojgiem rodziców”. Michał coraz częściej wybierał pobyt u ojca i Elżbiety.
Zostałam sama w naszym trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Każdy kąt przypominał mi o szczęśliwych chwilach: rysunki Michała na lodówce, jego ulubiony kubek z dinozaurem, zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem.
Próbowałam żyć dalej – chodziłam do pracy, spotykałam się z koleżankami na kawie, zapisałam się nawet na jogę. Ale wszystko wydawało się puste bez mojego syna.
Któregoś dnia zadzwoniła Elżbieta.
– Jadwigo, musimy porozmawiać.
– O czym?
– O Michale.
Spotkałyśmy się w kawiarni niedaleko sądu rodzinnego. Elżbieta wyglądała na zmęczoną.
– Michał jest zagubiony – zaczęła cicho. – Krzysztof dużo pracuje, ja też… On potrzebuje stabilizacji.
– Więc oddaj mi syna – powiedziałam bez namysłu.
Elżbieta spojrzała na mnie zaskoczona.
– Myślisz, że to takie proste? On was oboje kocha…
– Ale ja jestem jego matką! – głos mi się załamał.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Zrozumiałam wtedy, że nie chodzi już tylko o mnie czy Krzysztofa. Chodzi o Michała – o jego szczęście i poczucie bezpieczeństwa.
Kilka dni później Michał zadzwonił do mnie wieczorem.
– Mamo… mogę przyjechać?
– Oczywiście! – serce mi zabiło mocniej.
Przyjechał z plecakiem i smutnymi oczami.
– Mamo… ja nie wiem, gdzie chcę być…
Objęłam go mocno i pozwoliłam mu płakać tak długo, jak potrzebował.
Od tamtej pory zaczęliśmy rozmawiać więcej – o wszystkim: o szkole, o jego lękach i marzeniach, o tym, co czuje wobec mnie i ojca.
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasza historia. Czy odzyskam syna na stałe? Czy będziemy kiedyś znów rodziną? Ale wiem jedno: nigdy nie przestanę walczyć o jego miłość i szczęście.
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można wygrać walkę o dziecko bez ranienia tych, których kochamy najbardziej? Czy ktoś z was zna odpowiedź?