Nowy początek: Jak znalazłem dom, kiedy wszyscy już przestali wierzyć

– Nie chcę znowu się pakować! – wrzasnąłem, rzucając plecak na podłogę. Pani Kasia, moja opiekunka z domu dziecka, spojrzała na mnie z tym swoim smutnym uśmiechem. – Michałku, wiem, że to trudne. Ale ta rodzina naprawdę chce cię poznać.

Nie wierzyłem jej. Słyszałem to już tyle razy. Każda nowa rodzina była jak nowy rozdział w książce, której nie chciałem czytać. Zawsze kończyło się tak samo: „Przepraszamy, ale Michał nie pasuje do naszej rodziny.” Albo gorzej – cisza i nagłe zniknięcie. Miałem dziewięć lat i czułem się jak stary człowiek, który widział już wszystko.

W samochodzie milczałem. Pani Kasia próbowała zagadywać: – Lubisz piłkę nożną? Podobno pan Marek grał kiedyś w lokalnym klubie. – Nie odpowiedziałem. W głowie miałem tylko jedno: nie przywiązuj się, nie pokazuj emocji, nie daj się zranić.

Kiedy podjechaliśmy pod dom państwa Nowaków, serce waliło mi jak młot. Dom był żółty, z ogrodem pełnym tulipanów. Przez okno zobaczyłem kobietę w fartuchu i mężczyznę z brodą. Wyglądali zwyczajnie. Zbyt zwyczajnie.

– Michałku, to pani Anna i pan Marek – przedstawiła nas pani Kasia. – Cześć Michał – powiedziała pani Anna i uśmiechnęła się tak ciepło, że aż mnie zabolało. Pan Marek podał mi rękę: – Słyszałem, że lubisz rysować? Może pokażesz nam coś swojego?

Nie chciałem pokazywać niczego. Chciałem wrócić do swojego kąta w domu dziecka i nie czuć już nic. Ale oni byli inni. Nie zadawali głupich pytań, nie mówili o „nowym początku” ani o „szansie na rodzinę”. Po prostu byli.

Pierwszy wieczór był najgorszy. Siedziałem przy stole i patrzyłem na ich rozmowy o pracy, zakupach, sąsiadach. Czułem się jak duch. W nocy długo nie mogłem zasnąć. Słyszałem przez ścianę ich ciche rozmowy:

– Myślisz, że się odnajdzie? – zapytała pani Anna.
– Musimy mu dać czas – odpowiedział pan Marek.

Następnego dnia poszliśmy razem na spacer do lasu. Pan Marek opowiadał mi o ptakach, a pani Anna zbierała kwiaty. Próbowałem nie patrzeć im w oczy. Bałem się, że zobaczę w nich litość albo rozczarowanie.

Mijały tygodnie. Zacząłem chodzić do nowej szkoły. Dzieci patrzyły na mnie dziwnie – wiedziały, że jestem „tym z domu dziecka”. Na przerwach siadałem sam pod ścianą i rysowałem smutne twarze w zeszycie.

Pewnego dnia wróciłem do domu i zobaczyłem panią Annę płaczącą w kuchni. Pan Marek tulił ją i szeptał coś do ucha. Usłyszałem tylko urywek:

– Może on nigdy nas nie pokocha…

Zamarłem. Poczułem gulę w gardle. Przez chwilę chciałem wejść i powiedzieć im, żeby dali sobie spokój – że ja nie umiem kochać nikogo, że jestem popsuty.

Ale wtedy przypomniałem sobie noc sprzed lat, kiedy mama zostawiła mnie w szpitalu. Pamiętam jej zapach perfum i cichy szept: „Przepraszam…” Potem już tylko biel ścian i obce twarze pielęgniarek.

Tamtej nocy długo nie spałem. Rano podszedłem do pani Anny i podałem jej swój zeszyt z rysunkami.

– To dla pani…

Spojrzała na mnie zaskoczona i zaczęła przeglądać kartki. Na jednej narysowałem naszą trójkę – siebie, ją i pana Marka – stojących pod żółtym domem.

– Michałku… – wyszeptała i przytuliła mnie mocno.

Od tego dnia coś się zmieniło. Zacząłem mówić „mamo” i „tato” – najpierw cicho, potem coraz pewniej. Oni uczyli się mnie powoli: moich lęków, przyzwyczajeń, wybuchów złości.

Nie było łatwo. Czasem krzyczałem bez powodu albo zamykałem się w pokoju na całe godziny. Ale oni nigdy nie przestali próbować.

Najtrudniejszy był dzień adopcji. Siedzieliśmy razem w sądzie, a sędzia zadawała pytania:

– Michałku, czy chcesz zostać synem państwa Nowaków?

Zacisnąłem pięści tak mocno, że aż pobielały mi knykcie.

– Tak… chcę.

Pani Anna płakała ze szczęścia, pan Marek ściskał mnie za ramię.

Dziś mam czternaście lat i wiem jedno: dom to nie miejsce, tylko ludzie, którzy cię kochają nawet wtedy, gdy sam siebie nie potrafisz pokochać.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy gdyby nie oni, byłbym dziś kimś innym? Czy każdy zasługuje na drugą szansę? Co wy o tym myślicie?