Noc, która zmieniła wszystko – Gdzie popełniliśmy błąd?
Deszcz bębnił o parapet tak głośno, że nie słyszałam własnych myśli. Była druga w nocy, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko wiatr, ale potem znów – trzy szybkie uderzenia. Zeszłam na dół, serce waliło mi jak oszalałe. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ją. Stała tam – moja córka, Ania, której nie widziałam od pięciu lat. Była przemoczona do suchej nitki, a w ramionach trzymała zawiniątko.
– Mamo… – jej głos był cichy, drżący. – Proszę… zajmij się nią. Ja… nie mogę.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, postawiła dziecko na progu i zniknęła w ciemności. Stałam jak sparaliżowana, patrząc na śpiącą dziewczynkę w różowym kocyku. Moja wnuczka. Nie wiedziałam nawet, że istnieje.
Przez kolejne godziny siedziałam przy stole w kuchni, trzymając maleńką Zosię na kolanach. W głowie miałam tylko jedno pytanie: gdzie popełniłam błąd? Jak mogłam nie zauważyć, że Ania cierpi? Że coś ją gnębi? Przypominałam sobie nasze kłótnie sprzed lat – o szkołę, o chłopaków, o jej wybory. Zawsze chciałam dla niej jak najlepiej, ale może byłam zbyt surowa? Może za bardzo chciałam kontrolować jej życie?
Rano zadzwoniłam do męża. Marek był w delegacji pod Poznaniem. Gdy usłyszał mój głos, od razu wiedział, że coś się stało.
– Coś z Anią? – zapytał bez wstępu.
– Wróciła… ale tylko na chwilę. Zostawiła nam dziecko.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Wiedziałam, że Marek płacze. On zawsze był twardszy ode mnie, ale Ania była jego oczkiem w głowie.
Przez kolejne dni żyliśmy jak w transie. Zosia była cicha, spokojna, patrzyła na mnie wielkimi oczami Ani sprzed lat. Każdego dnia próbowałam dowiedzieć się czegoś o córce – dzwoniłam do jej dawnych przyjaciółek, szukałam jej w mediach społecznościowych. Bez skutku.
Marek wrócił po tygodniu. Usiadł przy stole i przez długi czas milczał. W końcu powiedział:
– Musimy ją znaleźć. Musimy wiedzieć, co się stało.
Ale jak znaleźć kogoś, kto nie chce być znaleziony?
Wieczorami rozmawialiśmy szeptem, żeby Zosia nie słyszała naszych lęków.
– Może powinniśmy byli być bardziej wyrozumiali – mówił Marek. – Może za dużo wymagaliśmy.
– A może za mało słuchaliśmy – odpowiadałam.
Zosia rosła szybko. Miała już dwa lata, kiedy pierwszy raz zapytała:
– Babciu, gdzie jest mama?
Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie chciałam kłamać, ale prawda była zbyt bolesna.
– Mama musiała wyjechać – powiedziałam cicho. – Ale bardzo cię kocha.
Zosia przytuliła się do mnie mocno i zasnęła.
Czasem miałam wrażenie, że Ania jest gdzieś blisko. Że obserwuje nas z ukrycia. Raz nawet wydawało mi się, że widzę ją na przystanku autobusowym – tę samą sylwetkę, ten sam sposób chodzenia. Pobiegłam za nią, ale kobieta odwróciła się i to była zupełnie obca osoba.
W święta zostawiałam dla Ani talerz przy stole. Marek patrzył na mnie z bólem w oczach.
– Może kiedyś wróci – mówił cicho.
Ale lata mijały. Zosia zaczęła chodzić do przedszkola. Była radosna, otwarta, kochana przez wszystkich. Ale czasem widziałam w jej oczach cień smutku – ten sam cień, który widziałam kiedyś u Ani.
Pewnego dnia dostałam list bez nadawcy. Drżały mi ręce, gdy go otwierałam.
„Mamo,
Przepraszam za wszystko. Nie potrafiłam inaczej. Proszę, dbaj o Zosię tak, jak dbałaś o mnie – nawet jeśli czasem nie umiałam tego docenić. Może kiedyś będę gotowa wrócić.
Ania”
Płakałam całą noc. Marek tulił mnie mocno i powtarzał:
– To nie twoja wina. Każdy ma swoje demony.
Ale ja nie mogłam przestać myśleć o tym, co mogłam zrobić inaczej.
Zosia dorastała otoczona miłością, ale zawsze brakowało jej matki. Czasem pytała coraz trudniejsze pytania:
– Dlaczego mama mnie zostawiła?
– Czy zrobiłam coś złego?
Za każdym razem serce mi pękało.
Dziś Zosia ma już siedem lat. Jest mądra i wrażliwa ponad swój wiek. Często patrzy na zdjęcie Ani i pyta:
– Myślisz, że mama jeszcze wróci?
Nie wiem, co odpowiedzieć.
Czasem siadam wieczorem przy oknie i patrzę na deszcz spływający po szybie – tak jak wtedy tamtej nocy. Wciąż zadaję sobie pytanie: gdzie popełniłam błąd? Czy można wybaczyć własnemu dziecku wszystko? A może są rzeczy niewybaczalne?
Może ktoś z was zna odpowiedź? Czy można naprawić to, co zostało złamane? Czy miłość wystarczy, by uleczyć stare rany?