Nazwana żałosną służącą – historia Haliny, która odnalazła siebie po zdradzie

— Jesteś żałosną służącą, Halina! — wykrzyczał mi w twarz Andrzej, trzaskając drzwiami naszej kuchni. Stałam wtedy przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, a w oczach miałam łzy. Nie dlatego, że poparzyłam się gorącą wodą, ale dlatego, że te słowa przebiły mnie na wskroś. Słyszałam już wiele przykrych rzeczy w życiu, ale nigdy od niego. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Od najmłodszych lat słyszałam od kobiet w mojej rodzinie, że nie mamy szczęścia w miłości. Prababka została wdową po wojnie, babcia straciła męża w wypadku w kopalni, a ojciec opuścił moją matkę, gdy miałam zaledwie trzy lata. Te historie wrosły we mnie jak cierń, który nie pozwalał mi uwierzyć, że mogę być szczęśliwa. Kiedy poznałam Andrzeja, wydawało mi się, że los się do mnie uśmiechnął. Był czuły, zabawny, miał plany na życie. Przez pierwsze lata naszego małżeństwa czułam się jak ktoś wyjątkowy. Ale potem wszystko zaczęło się zmieniać.

Najpierw pojawiły się drobne złośliwości. „Nie umiesz nawet ugotować porządnego rosołu” – mówił z uśmiechem, ale w jego oczach widziałam cień pogardy. Potem coraz częściej wracał późno z pracy, a ja siedziałam sama przy stole, patrząc na zimniejący obiad. Z czasem przestał ze mną rozmawiać o czymkolwiek innym niż rachunki i obowiązki domowe. Czułam się jak cień we własnym domu.

Pewnego dnia, kiedy wrócił do domu i zobaczył, że nie zdążyłam wyprasować jego koszuli, wybuchł. „Po co mi taka żona? Jesteś żałosną służącą!” — krzyknął, a potem spakował torbę i wyszedł. Stałam w kuchni, słysząc jeszcze echo jego kroków na klatce schodowej. Wtedy poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Przez kilka godzin nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam na swoje odbicie w oknie i widziałam kobietę, która nie poznaje samej siebie.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Mama zadzwoniła, żeby zapytać, jak się czuję, ale nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Moja córka, Ola, miała wtedy trzynaście lat. Próbowała mnie pocieszać, ale widziałam, że sama jest przerażona. „Mamo, nie płacz. Tata wróci” – mówiła, ale ja już wtedy wiedziałam, że coś się skończyło.

Minął tydzień. Andrzej nie dzwonił, nie pisał. W pracy ledwo dawałam sobie radę, a w domu wszystko przypominało mi o nim. Jego kubek na stole, koszula na krześle, zapach w łazience. W końcu postanowiłam, że muszę coś zmienić. Zaczęłam wychodzić na długie spacery po parku. Spotkałam tam panią Zofię, sąsiadkę z bloku obok. Zawsze była dla mnie trochę tajemnicza, ale tego dnia podeszła i zapytała: „Coś się stało, Halinko? Wyglądasz na bardzo smutną”. Nie wiem, dlaczego właśnie jej się zwierzyłam. Może dlatego, że nie była rodziną, nie oceniała mnie. Opowiedziałam jej wszystko, a ona tylko pokiwała głową i powiedziała: „Moja droga, czasem trzeba pozwolić odejść temu, co nas niszczy. Jesteś silniejsza, niż myślisz”.

Te słowa zaczęły kiełkować we mnie jak ziarno. Zaczęłam robić rzeczy, na które nigdy wcześniej nie miałam odwagi. Zapisałam się na kurs florystyki w domu kultury. Zaczęłam spotykać się z koleżankami z pracy na kawę. Ola namówiła mnie na wspólne wyjście do kina. Powoli wracałam do życia, choć ból nie znikał.

Po dwóch miesiącach Andrzej wrócił. Stał w drzwiach z bukietem róż i miną skruszonego chłopca. „Halina, przepraszam. Popełniłem błąd. Zrozumiałem, że bez ciebie nie potrafię żyć” – mówił, patrząc mi prosto w oczy. Przez chwilę miałam ochotę rzucić mu się na szyję, ale coś mnie powstrzymało. Spojrzałam na niego inaczej niż kiedykolwiek wcześniej.

— Andrzej, a czy ty wiesz, kim ja jestem? — zapytałam cicho.

Zdziwił się. — Jesteś moją żoną…

— Nie — przerwałam mu. — Jestem kobietą, która przez lata zapominała o sobie. Która myślała, że jej wartość zależy od tego, czy ktoś ją kocha. Ale już nie jestem tą samą Haliną. Nie wrócę do roli żałosnej służącej.

Andrzej patrzył na mnie z niedowierzaniem. Próbował mnie przekonać, że się zmienił, że wszystko będzie inaczej. Ale ja już wiedziałam, że nie chcę wracać do przeszłości. Zamiast tego zaproponowałam mu rozmowę o Oli, o tym, jak możemy być dla niej dobrymi rodzicami mimo rozstania.

Tamtego wieczoru po raz pierwszy od lat poczułam się wolna. Ola przytuliła mnie mocno i powiedziała: „Mamo, jestem z ciebie dumna”. Płakałyśmy razem, ale to były łzy ulgi i nadziei.

Dziś wiem, że czasem trzeba przejść przez piekło, żeby odnaleźć siebie. Często zastanawiam się, dlaczego tak długo pozwalałam innym decydować o moim szczęściu. Czy naprawdę musimy powtarzać błędy naszych matek i babek? A może każda z nas może przerwać ten łańcuch i zacząć żyć po swojemu? Co wy o tym myślicie?