„Moja rodzina to pasożyty: Amra i ja postanowiliśmy powiedzieć DOŚĆ!”

— Amra, ile jeszcze będziemy to znosić? — wyszeptałem przez zaciśnięte zęby, patrząc przez okno na naszą nową, drewnianą saunę, wokół której kręciła się już cała moja rodzina. Była sobota, godzina dziewiąta rano, a ja czułem się jak intruz na własnej działce pod Warszawą.

Amra spojrzała na mnie z tym swoim zmęczonym uśmiechem. — Edin, przecież wiesz, że oni się nie zmienią. Ale może dzisiaj… może dzisiaj powiemy im wprost?

Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo do kuchni wpadła moja matka, pani Halina, z siatką pełną zakupów. — Edinku, kochanie, gdzie jest kawa? I czy możesz mi pomóc z tymi torbami? — rzuciła tonem, który nie znosił sprzeciwu.

Za nią weszła siostra, Marta, z dwójką dzieci. Dzieci już biegały po salonie, rozrzucając zabawki. — Mamo! A czy możemy dziś spać w saunie? — wrzasnął Kuba, jej starszy syn.

Zacisnąłem pięści. To miał być nasz azyl. Nasza nagroda za lata pracy w korporacji, za oszczędzanie każdego grosza, za rezygnację z wakacji i przyjemności. Zamiast tego co weekend nasza działka zamieniała się w darmowy pensjonat dla rodziny.

Amra podeszła do mnie i ścisnęła moją dłoń. — Musimy im powiedzieć — szepnęła. — Inaczej nigdy się to nie skończy.

Wyszedłem na taras. Ojciec już rozstawiał grilla, jakby był u siebie. — Edin, podaj mi węgiel! — krzyknął. — I weź przynieś piwo z lodówki!

Poczułem, jak narasta we mnie gniew. Przez lata tłumaczyłem sobie, że rodzina to rodzina, że trzeba pomagać. Ale ile można być wykorzystywanym?

— Mamo, tato… — zacząłem niepewnie. — Chciałbym coś powiedzieć.

Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni. Nawet dzieci zamilkły na chwilę.

— Ta działka… ta sauna… To jest nasze miejsce. Nasze marzenie. Chcieliśmy mieć tu spokój. A wy… wy traktujecie to jak hotel all inclusive.

Matka spojrzała na mnie z niedowierzaniem. — Edin, co ty wygadujesz? Przecież jesteśmy rodziną! Rodzina powinna się wspierać!

— Wspierać? — przerwała jej Amra. — Od lat tylko korzystacie z naszej pracy i pieniędzy! Nigdy nie zapytaliście, czy możecie przyjechać. Nigdy nie zaproponowaliście pomocy przy remoncie czy sprzątaniu!

Marta przewróciła oczami. — Przesadzacie. Przecież to tylko kilka weekendów w roku.

— Kilka weekendów? — wybuchnąłem. — W zeszłym miesiącu byliście tu cztery razy! Zostawiacie po sobie bałagan, a my musimy wszystko sprzątać!

Ojciec odłożył szczypce do grilla i spojrzał na mnie surowo. — Synu, chyba zapominasz, kto ci pomagał w życiu.

— Pomagałeś mi wtedy, kiedy byłem dzieckiem. Teraz jestem dorosły i chcę mieć coś swojego! Czy to takie trudne do zrozumienia?

Zapadła cisza. Czułem się winny, ale jednocześnie… wolny? Po raz pierwszy od lat powiedziałem głośno to, co czułem.

Matka zaczęła płakać. Marta zabrała dzieci do samochodu bez słowa. Ojciec patrzył na mnie z rozczarowaniem.

Zostaliśmy sami na tarasie.

Amra objęła mnie ramieniem. — Zrobiłeś to. W końcu postawiłeś granicę.

Ale czy naprawdę było mi lżej? Przez kolejne dni telefon milczał. Nikt nie dzwonił z pytaniem „co słychać”, nikt nie zapraszał na obiad. Czułem pustkę i żal.

Pewnego wieczoru zadzwoniła Marta.

— Edin… przepraszam za tamto. Może rzeczywiście przesadziliśmy. Ale wiesz… mama bardzo to przeżywa.

— Ja też to przeżywam — odpowiedziałem szczerze. — Ale musiałem to zrobić.

— Może spotkamy się na neutralnym gruncie? Bez działki, bez sauny… Po prostu jako rodzina?

Zgodziłem się. Spotkaliśmy się w kawiarni w centrum miasta. Rozmowa była trudna, pełna niedopowiedzeń i łez. Ale pierwszy raz od dawna poczułem, że jesteśmy sobie bliżsi niż wtedy, gdy udawaliśmy szczęśliwą rodzinę na naszej działce.

Z czasem relacje zaczęły się układać. Rodzina nauczyła się szanować nasze granice. My nauczyliśmy się mówić „nie”.

Czasem jednak wracam myślami do tamtego dnia i pytam siebie: Czy naprawdę trzeba było aż takiej burzy, żeby nauczyć się szacunku? Czy rodzina zawsze musi przekraczać nasze granice tylko dlatego, że jest rodziną?