Moja córka przestała odbierać telefon. Gdy zobaczyłam jej paznokcie, zamarłam z przerażenia…
— Mamo, nie dzwoń do mnie co chwilę, przecież wszystko jest w porządku — powiedziała mi ostatnio Zosia, lekko zirytowana. Ale ja wiedziałam swoje. Od kiedy wyszła za Marka i przeprowadziła się do tej jego rodzinnej wsi pod Puławami, coś się w niej zmieniło. Zawsze była otwarta, rozmowna, a teraz… coraz częściej słyszałam w jej głosie napięcie, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie mogła.
Tydzień ciszy. Siedem długich dni bez żadnej wiadomości. Każda próba kontaktu kończyła się głuchym sygnałem lub lakonicznym SMS-em: „Nie mogę teraz rozmawiać”. W końcu nie wytrzymałam. Spakowałam się i pojechałam. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie, a w głowie kłębiły się najczarniejsze scenariusze.
Gdy podjechałam pod ich dom — stary, drewniany, z lekko przekrzywionym płotem — poczułam dziwny ucisk w żołądku. Marek otworzył drzwi. Uśmiechnął się szeroko, ale jego oczy były zimne.
— O, teściowa! A co to za niespodzianka? — rzucił z udawaną wesołością.
— Przestań. Gdzie jest Zosia? — zapytałam ostro.
— Śpi. Miała ciężki tydzień — odpowiedział i odwrócił się na pięcie.
Nie czekając na zaproszenie, weszłam do środka. W kuchni panował bałagan, jakby nikt tu od dawna nie sprzątał. Zosia siedziała przy stole, skulona, z kubkiem herbaty w dłoniach. Jej twarz była blada, pod oczami miała sine cienie.
— Mamo… — wyszeptała i spojrzała na mnie tak, jakby chciała się rozpłakać.
Podeszłam do niej i wtedy to zobaczyłam. Jej paznokcie były połamane do krwi, skórki poranione. Wyglądały tak, jakby ktoś je celowo łamał lub jakby ona sama je obgryzała ze stresu.
— Co się stało? — zapytałam cicho, łapiąc ją za rękę.
Zosia odwróciła wzrok. — Nic… po prostu… dużo pracy w ogrodzie.
— Przestań! Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny. Coś się dzieje! — podniosłam głos, czując narastającą panikę.
Wtedy wszedł Marek. — Może dasz jej spokój? Przesadzasz jak zwykle — powiedział chłodno.
Zosia drgnęła i skuliła się jeszcze bardziej. Zrozumiałam wszystko w jednej chwili. Ten dom był dla niej więzieniem.
Wieczorem usiadłyśmy razem na łóżku w jej pokoju dziecięcym, który zachowała „na wszelki wypadek”.
— On mnie kontroluje, mamo — wyszeptała drżącym głosem. — Zabiera mi telefon na noc, sprawdza wiadomości… Czasem… czasem krzyczy tak głośno, że boję się wyjść z pokoju. A te paznokcie… sama to sobie robię ze stresu. Nie mogę spać, nie mogę jeść…
Objęłam ją mocno. — Musisz stąd wyjechać. Zabieram cię do domu.
— Nie mogę! On mi groził… że jeśli odejdę, to już nigdy nie zobaczę swojego psa…
Poczułam narastającą wściekłość i bezsilność jednocześnie. Jak mogłam nie zauważyć wcześniej? Przecież zawsze była taka dzielna…
Następnego dnia Marek wyjechał „załatwiać sprawy”. Wtedy spakowałyśmy Zosi rzeczy i jej ukochanego kundelka Łatka. Pojechałyśmy do mnie do Lublina. Po drodze płakała cicho, a ja starałam się ją pocieszyć.
W domu długo nie mogła dojść do siebie. Każdy dźwięk przypominał jej krzyk Marka. Bała się wychodzić na ulicę, bała się odbierać telefon.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole.
— Mamo… czy ja naprawdę zasługuję na coś lepszego? Może to moja wina? Może powinnam była bardziej się starać?
Złapałam ją za rękę i spojrzałam jej głęboko w oczy.
— Nigdy więcej tak nie myśl! To on jest winny! Ty jesteś moją córką i zawsze będziesz dla mnie najważniejsza!
Zosia zaczęła powoli wracać do siebie. Zgłosiłyśmy sprawę na policję, choć bała się konsekwencji. Dostała wsparcie psychologa i zaczęła terapię. Każdego dnia widziałam w niej coraz więcej dawnej Zosi — tej uśmiechniętej dziewczyny z błyskiem w oku.
Ale czasem widzę, jak patrzy na swoje dłonie i nerwowo bawi się paznokciami.
Czy mogłam zrobić coś wcześniej? Czy matczyna intuicja powinna była mnie ostrzec szybciej? Ile jeszcze kobiet milczy ze strachu przed tym, co powiedzą inni?
Może ktoś z Was zna podobną historię? Jak pomóc bliskiej osobie wyrwać się z toksycznego związku?