Mój syn jadł steki, a ja przełykałem łzy nad miską taniej owsianki – historia o dumie, miłości i rozczarowaniu

— Tato, co jadłeś dziś na obiad? — zapytał Michał przez telefon, a ja przez chwilę milczałem, patrząc na pustą miskę po owsiance. W głowie miałem jeszcze smak rozwodnionych płatków, które od tygodni stanowiły mój główny posiłek. — Stek z ziemniakami i trochę sałatki owocowej — skłamałem, starając się brzmieć beztrosko. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałem westchnienie ulgi.

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęło się to udawanie. Może wtedy, gdy po raz pierwszy zabrakło mi pieniędzy na leki i musiałem wybrać: zapłacić za prąd czy kupić coś do jedzenia. Moja emerytura – 2100 złotych miesięcznie – wystarczała ledwie na opłaty i najtańsze produkty spożywcze. Zawsze byłem dumny. Pracowałem 40 lat jako ślusarz w fabryce w Radomiu. Nigdy nie prosiłem nikogo o pomoc, nawet gdy było ciężko po śmierci żony.

Michał wyjechał do Warszawy na studia, potem został tam na stałe. Pracuje w banku, zarabia dobrze, ma żonę i dwójkę dzieci. Dzwoni do mnie raz w tygodniu, czasem przyjeżdża na święta. Zawsze pyta, czy czegoś mi nie potrzeba. Zawsze odpowiadam: „Nie, synku, wszystko mam”.

Prawda jest taka, że nie mam nic – poza tą dumą, która coraz bardziej mnie dusi.

Pewnego dnia sąsiadka, pani Zosia, przyniosła mi zupę. — Panie Januszu, niech pan zje coś porządnego — powiedziała z troską. Uśmiechnąłem się wdzięcznie, ale w środku czułem wstyd. Czy naprawdę doszedłem do tego momentu, że muszę polegać na litości innych?

Wieczorem zadzwonił Michał. — Tato, dzieci pytają, kiedy przyjedziesz. Może wpadniesz na weekend? — zaproponował. Znowu skłamałem: — Mam trochę spraw do załatwienia, może innym razem.

Nie chciałem, żeby widział mnie takiego: wychudzonego, z podkrążonymi oczami, w starym swetrze z dziurą na łokciu. Wolałem być dla niego tym silnym ojcem z dawnych lat.

Ale pewnej nocy nie wytrzymałem. Siedziałem przy kuchennym stole i płakałem nad rachunkiem za gaz. Wtedy zadzwoniła moja siostra, Halina.

— Janusz, co się z tobą dzieje? Michał mówił, że nie odbierasz telefonu.

— Nic mi nie jest — odburknąłem.

— Przestań udawać! Wiem, że ledwo wiążesz koniec z końcem. Dlaczego nie powiesz Michałowi prawdy?

— Bo to mój syn! Nie chcę być dla niego ciężarem!

— A może on chce ci pomóc? Może to ty nie dajesz mu szansy?

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

Następnego dnia poszedłem do sklepu z ostatnimi dwudziestoma złotymi. Stałem przy półce z mięsem i patrzyłem na ceny steków. Obok mnie stała młoda kobieta z dzieckiem. — Mamo, kupisz mi jabłko? — zapytała dziewczynka.

— Dziś nie mamy pieniędzy na owoce — odpowiedziała matka cicho.

Poczułem ukłucie w sercu. Nie tylko ja mam ciężko.

Wróciłem do domu z paczką owsianki i kilkoma ziemniakami. Wieczorem zadzwonił Michał.

— Tato, powiedz szczerze: jak ci się żyje?

Zawahałem się. Przez chwilę chciałem znowu skłamać. Ale coś we mnie pękło.

— Michał… Nie jest dobrze. Ledwo starcza mi na jedzenie. Nie chcę być dla ciebie ciężarem, ale…

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Tato… Dlaczego nic nie mówiłeś? Myślisz, że nie chciałbym ci pomóc? Jesteś moim ojcem!

Poczułem ulgę i wstyd jednocześnie. Michał obiecał przyjechać następnego dnia.

Przywiózł mi torby pełne jedzenia: mięso, owoce, warzywa. Przy stole długo rozmawialiśmy.

— Tato, wiem, że jesteś dumny. Ale czasem trzeba pozwolić sobie pomóc — powiedział cicho.

Popatrzyłem na niego i zobaczyłem w jego oczach troskę i miłość.

Od tamtej pory jest inaczej. Michał regularnie przywozi mi zakupy i pomaga finansowo. Ale ja wciąż czuję ukłucie wstydu za każdym razem, gdy sięgam po jego pomoc.

Czy naprawdę tak trudno przyznać się do słabości przed własnym dzieckiem? Czy duma jest ważniejsza od bliskości i szczerości? Może ktoś z was też kiedyś musiał wybrać między dumą a potrzebą wsparcia?