Modlitwa w ciemności: Jak odnalazłam spokój, gdy mój syn zniknął bez śladu
– Mamo, wrócę później, nie czekaj z kolacją – powiedział Kuba, zamykając za sobą drzwi. Słyszałam jeszcze jego kroki na klatce schodowej, potem cisza. Był piątek, godzina osiemnasta. Zawsze wracał przed dwudziestą pierwszą. Zawsze.
O dziewiątej zaczęłam się niepokoić. O dziesiątej dzwoniłam już do wszystkich jego znajomych. – Nie widzieliśmy go dzisiaj – odpowiadała Magda, jego najlepsza przyjaciółka. – Może poszedł na trening? – próbował uspokoić mnie mąż, Andrzej, ale widziałam w jego oczach ten sam strach, który ściskał mi gardło.
O jedenastej wieczorem siedziałam na kanapie, ściskając telefon tak mocno, że aż bolały mnie palce. Kuba nie odbierał. Pisałam wiadomości: „Gdzie jesteś?”, „Odezwij się”, „Martwię się”. Żadnej odpowiedzi. W głowie miałam najgorsze scenariusze – wypadek, bójka, porwanie. Czułam, jak panika rozlewa się po moim ciele jak trucizna.
– Może powinniśmy zadzwonić na policję? – zapytałam cicho Andrzeja.
– Jeszcze za wcześnie – odpowiedział z wahaniem. – Może zaraz wróci.
Nie mogłam już dłużej wytrzymać tej bezsilności. Zaczęłam się modlić. Najpierw szeptem, potem coraz głośniej, aż łzy zaczęły spływać mi po policzkach. – Boże, jeśli mnie słyszysz… Proszę, oddaj mi mojego syna. Nie zabieraj mi go…
Wtedy zadzwoniła moja mama. – Co się dzieje? Czuję, że coś jest nie tak – powiedziała od razu. Opowiedziałam jej wszystko przez łzy. – Musisz zaufać Bogu – powiedziała spokojnie. – Pomodlę się razem z tobą.
Zadzwoniłam też do siostry. Zawsze była moją opoką, ale tym razem usłyszałam w jej głosie zniecierpliwienie:
– Przesadzasz, Anka. Kuba to dorosły chłopak, pewnie gdzieś się zasiedział. Nie rób dramatu.
Poczułam się jeszcze bardziej samotna. Nawet najbliżsi nie rozumieli mojego lęku.
Minuty ciągnęły się jak godziny. Siedziałam w ciemnym salonie, patrząc na krzyż wiszący nad drzwiami. Próbowałam oddychać spokojnie, powtarzałam w myślach słowa modlitwy: „Jezu, ufam Tobie”.
Nagle usłyszałam trzask zamka. Drzwi otworzyły się powoli i do mieszkania wszedł Kuba. Był blady i zmęczony.
– Gdzie byłeś?! – wykrzyknęłam, rzucając się mu na szyję.
– Telefon mi padł… Byłem u Tomka, jego mama nie pozwoliła mi wyjść wcześniej… Przepraszam…
Łzy ulgi popłynęły mi po twarzy. Andrzej objął nas oboje.
Ale to nie był koniec tej nocy. Po powrocie Kuby zadzwoniła moja siostra:
– No i co? Mówiłam, że przesadzasz. Przez ciebie cała rodzina jest postawiona na nogi!
Poczułam ukłucie żalu i złości.
– Może i przesadzam – odpowiedziałam drżącym głosem – ale jestem matką. Nie potrafię inaczej.
Długo nie mogłam zasnąć tej nocy. Myślałam o tym, jak łatwo oceniamy czyjeś emocje i lęki. Jak trudno jest prosić o wsparcie i jak bardzo potrzebujemy czasem tylko obecności drugiego człowieka – nawet jeśli nie potrafi nas zrozumieć.
Modlitwa dała mi siłę przetrwać te godziny grozy. Czułam obecność Boga w tej ciemności, nawet jeśli nie słyszałam odpowiedzi od ludzi.
Następnego dnia poszliśmy całą rodziną na mszę dziękczynną. Kuba trzymał mnie za rękę mocniej niż zwykle. Patrzyłam na niego i wiedziałam, że już nigdy nie będę taka sama.
Czasem zastanawiam się: czy to lęk czyni nas słabymi, czy właśnie on daje nam siłę do walki o tych, których kochamy najbardziej? Czy modlitwa naprawdę zmienia rzeczywistość, czy tylko nas samych? Może to właśnie dzięki niej potrafimy przetrwać najciemniejsze noce…