Miłość szwagierki i nieoczekiwany gość – kiedy rodzina staje się polem bitwy
— Co tu się, do cholery, dzieje?! — krzyknęłam, wchodząc do salonu z walizkami i dwójką zmęczonych dzieci. Zamiast znajomego zapachu kawy i ciszy, która zwykle witała mnie po powrocie z działki, usłyszałam dziewczęcy śmiech i zobaczyłam obce rzeczy rozrzucone po całym pokoju. Na kanapie siedziała moja szwagierka, Aneta, z rozmazanym makijażem i telefonem przy uchu. Obok niej stała sterta ubrań, a na stole leżały jej kosmetyki.
Mój mąż, Tomek, wyszedł z kuchni z miną winowajcy. — Kochanie, spokojnie… Aneta musiała się u nas zatrzymać na kilka dni — zaczął tłumaczyć, ale już wiedziałam, że to nie będzie kilka dni. Zawsze tak było. Aneta pojawiała się w naszym życiu jak burza: zakochiwała się bez pamięci, rzucała wszystko i zostawiała swoje dziecko – małą Zosię – pod naszą opieką. Potem znikała na tygodnie, czasem miesiące, a my musieliśmy udawać przed Zosią, że wszystko jest w porządku.
— Mamo, gdzie jest Zosia? — zapytała moja córka Lena, rozglądając się po pokoju.
— U babci — odpowiedziała Aneta, nie odrywając wzroku od telefonu. — Ale tylko na chwilę. Muszę coś załatwić…
Wiedziałam już, co to znaczy. „Załatwić” oznaczało nowego faceta, nową miłość, nowy początek – a dla nas nowe obowiązki. Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć płaczem albo rzucić czymś o ścianę. Zamiast tego wzięłam głęboki oddech i zaczęłam rozpakowywać walizki.
Wieczorem usiedliśmy z Tomkiem w kuchni. Dzieci już spały, a ja nie mogłam powstrzymać łez.
— Tomek, ile jeszcze? Ile razy będziemy ratować Anetę? Przecież to nie jest normalne! — szepnęłam drżącym głosem.
Tomek spuścił wzrok. — Wiem… Ale to moja siostra. Nie mogę jej wyrzucić na ulicę.
— A ja? A nasze dzieci? Zosia traktuje nas jak rodziców! A Aneta… ona nawet nie pyta, czy możemy się nią zająć. Po prostu zostawia ją i znika!
Czułam narastającą frustrację. Przez lata próbowałam być dobrą żoną, matką i szwagierką. Pomagałam Anecie, kiedy rzucał ją kolejny facet albo kiedy traciła pracę. Ale tym razem czułam się wykorzystana.
Następnego dnia rano Aneta zniknęła bez słowa. Zostawiła tylko kartkę: „Wracam wieczorem. Zajmijcie się Zosią”. Zosia przyszła do nas po południu – zapłakana, z plecakiem i pluszowym kotkiem.
— Ciociu, mama znowu wyjechała? — zapytała cicho.
Przytuliłam ją mocno. — Tak, kochanie… Ale jesteś u nas bezpieczna.
Patrzyłam na Tomka i widziałam w jego oczach bezradność. Wiedziałam, że kocha siostrzenicę jak własną córkę. Ale czy to wystarczy?
Przez kolejne dni próbowałam zachować pozory normalności. Chodziłam do pracy, gotowałam obiady, pomagałam dzieciom w lekcjach i opiekowałam się Zosią. Ale w środku czułam coraz większy bunt. Dlaczego to zawsze ja muszę być tą odpowiedzialną? Dlaczego Aneta może żyć beztrosko, a ja muszę dźwigać jej ciężar?
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie mama:
— Olu, słyszałam, że Aneta znowu u was mieszka…
— Tak, mamo. I znowu zostawiła Zosię.
— Może powinniście porozmawiać z nią poważnie? To nie jest dobre ani dla was, ani dla Zosi.
Wiedziałam, że mama ma rację. Ale jak rozmawiać z kimś, kto zawsze ucieka od odpowiedzialności?
Kilka dni później Aneta wróciła do domu późno w nocy – szczęśliwa, zakochana po uszy.
— Poznałam kogoś wyjątkowego! — wykrzyknęła od progu. — Tym razem to naprawdę coś poważnego!
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
— Aneta… a Zosia? Ona tęskni za tobą! Potrzebuje matki!
Aneta wzruszyła ramionami.
— Ola, przecież wy świetnie sobie radzicie! Ja muszę w końcu pomyśleć o sobie…
Wtedy coś we mnie pękło.
— A my? Kto pomyśli o nas? O naszych dzieciach? O Tomku?
Aneta spojrzała na mnie jak na wariatkę.
— Przesadzasz…
Nie odpowiedziałam już nic. Wiedziałam, że nie przekonam jej do zmiany. Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak w zawieszeniu – Aneta pojawiała się i znikała, a my coraz bardziej czuliśmy się jak rodzice Zosi.
Pewnego dnia zadzwonił telefon ze szkoły: Zosia miała problemy z nauką i zachowaniem. Wychowawczyni zaprosiła mnie na rozmowę.
— Pani Olu, Zosia jest bardzo zamknięta w sobie. Często płacze… Czy coś się dzieje w domu?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież to nie był mój dom – to był dom Anety.
Wieczorem usiadłam przy łóżku Zosi.
— Kochanie… tęsknisz za mamą?
Zosia skinęła głową i wtuliła się we mnie.
— Ciociu… czy ty możesz być moją mamą?
Łzy napłynęły mi do oczu. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Dziś siedzę przy kuchennym stole i patrzę na śpiącą Zosię. Wiem jedno: nie mogę jej zawieść. Ale czy mam prawo decydować za Anetę? Czy można kochać cudze dziecko bardziej niż własna matka?
Czasem zastanawiam się: gdzie kończy się obowiązek wobec rodziny, a zaczyna prawo do własnego szczęścia? Czy jestem egoistką, jeśli chcę wreszcie pomyśleć o sobie?