Miłość, która boli: Historia Matyldy, jej matki i rodziny na zakręcie

– Jeśli chcesz odejść, to odejdź. Ja zajmę się wnukiem – powiedziałam cicho, patrząc w oczy mojego męża. W pokoju panowała cisza, przerywana tylko cichym płaczem małego Antosia. Mój mąż, Marek, stał przy oknie z zaciśniętymi pięściami. Widziałam w nim zmęczenie, rozczarowanie i coś jeszcze – może żal do mnie, do życia, do naszej córki.

Matylda przyszła na świat późno. Miałam już czterdzieści lat, kiedy po latach starań i leczenia w końcu trzymałam ją w ramionach. Była moim cudem. Wiedziałam, że nie będę miała więcej dzieci. Dlatego od pierwszych chwil chciałam dać jej wszystko, co najlepsze. Nawet wtedy, gdy leżałam na oddziale po porodzie w stanie zagrożenia życia, powtarzałam Markowi: „Kup drogie pieluchy, nie żałuj na mleko. Nasza córka zasługuje na wszystko”.

Matylda rosła otoczona miłością i troską. Była piękną dziewczynką – jasne włosy, duże niebieskie oczy. W szkole była prymuską, ale zawsze trochę zamknięta w sobie. Może to przez naszą nadopiekuńczość? Może przez to, że nie miała rodzeństwa? Często zastanawiałam się, czy nie przesadzamy z kontrolą.

Kiedy Matylda miała dwadzieścia dwa lata, poznała Pawła. Przystojny chłopak z sąsiedztwa, pracował jako informatyk. Zakochała się bez pamięci. My z Markiem patrzyliśmy na to z dystansem – baliśmy się, że za szybko się angażuje. Ale Matylda była uparta. Po roku zamieszkali razem.

Wszystko zmieniło się, gdy Matylda zaszła w ciążę. Paweł nie był gotowy na dziecko. Zaczął wracać późno do domu, unikał rozmów. Matylda płakała nocami w naszej kuchni, a ja tuliłam ją jak małą dziewczynkę. Marek coraz częściej milczał lub wychodził z domu bez słowa.

Poród był trudny. Antoś urodził się przedwcześnie i przez pierwsze tygodnie walczyliśmy o jego życie. Matylda była wykończona fizycznie i psychicznie. Paweł praktycznie zniknął – tłumaczył się pracą, ale wiedziałam, że po prostu ucieka od odpowiedzialności.

Zostaliśmy sami: ja, Matylda i Antoś. Marek coraz częściej mówił o tym, że nie tak wyobrażał sobie starość. Że chciałby jeździć na wycieczki, mieć spokój. Czułam jego rozczarowanie mną – bo to ja zawsze stawiałam Matyldę na pierwszym miejscu.

Pewnego wieczoru Marek wrócił późno i powiedział: – Nie dam już rady. Chcę odejść.

Patrzyłam na niego długo. W głowie miałam tylko jedno: muszę chronić Matyldę i Antosia. Powiedziałam więc spokojnie: – Jeśli chcesz odejść, to odejdź. Ja zajmę się wnukiem.

Marek spakował walizkę i wyszedł tej samej nocy. Matylda spała wtedy z Antosiem przy piersi – wyczerpana do granic możliwości.

Następne dni były jak sen na jawie. Wszystko robiłam automatycznie: gotowałam zupki dla Antosia, prałam pieluchy, pocieszałam Matyldę. Czułam się jak maszyna do rozwiązywania problemów innych ludzi.

Matylda powoli podnosiła się z dna rozpaczy. Zaczęła wychodzić na krótkie spacery, malować paznokcie, czasem nawet się uśmiechała. Wiedziałam jednak, że w środku jest rozbita – straciła partnera i ojca swojego dziecka.

Paweł pojawił się raz – przyniósł paczkę pampersów i szybko wyszedł pod pretekstem spotkania służbowego. Matylda nie powiedziała ani słowa.

Któregoś dnia usiadłyśmy razem przy stole. – Mamo – zaczęła cicho – czy ja jeszcze kiedyś będę szczęśliwa?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Chciałam powiedzieć: „Oczywiście”, ale zabrakło mi odwagi. Zamiast tego przytuliłam ją mocno.

Minął miesiąc od odejścia Marka. Zaczęłam zauważać zmiany w sobie – byłam bardziej zmęczona niż zwykle, czasem płakałam bez powodu. Ale wiedziałam jedno: nie mogę się poddać.

Matylda zaczęła chodzić do fryzjera, kupiła sobie nową sukienkę. Zaczęła znów wyglądać jak młoda kobieta – piękna i silna.

Czasem myślę o Marku – czy jest szczęśliwy? Czy żałuje swojej decyzji? Czy ja powinnam była bardziej dbać o nasze małżeństwo?

Dziś siedzę przy łóżeczku Antosia i patrzę na śpiącą Matyldę. Wiem jedno: zrobiłabym wszystko jeszcze raz dla niej i dla mojego wnuka.

Ale czy naprawdę można być szczęśliwym, jeśli trzeba wybierać między miłością do dziecka a własnym życiem? Czy poświęcenie zawsze jest tego warte? Czasem zastanawiam się: ile jeszcze jestem w stanie oddać z siebie i czy ktoś kiedyś odda coś dla mnie?