Między dwoma ogniami: Historia o niesprawiedliwości w rodzinie
– Znowu przyszłaś po coś, Iwono? – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak zimny nóż. Stałam w progu, trzymając w rękach torbę z zakupami, które sama kupiłam, choć wiedziałam, że ona i tak zaraz znajdzie powód, by mnie skrytykować.
– Przyszłam tylko zapytać, czy potrzebuje pani czegoś ze sklepu – odpowiedziałam cicho, starając się nie okazać, jak bardzo boli mnie jej ton.
Teściowa spojrzała na mnie z góry, jakby oceniała każdy mój ruch. – Nie, dziękuję. Twoja szwagierka już wszystko załatwiła. Zresztą ona zawsze wie, co robić. – Jej słowa były jak policzek. Znowu.
Zosia, żona brata mojego męża, była jej oczkiem w głowie. Odkąd pamiętam, teściowa traktowała ją jak własną córkę. Dawała jej pieniądze na remont mieszkania, opiekowała się wnukami, gotowała obiady na cały tydzień. A ja? Dla mnie miała tylko chłodne spojrzenia i wieczne pretensje. Nawet kiedy urodziłam jej wnuczkę, nie przyszła do szpitala. Powiedziała tylko przez telefon: „Dobrze, że wszystko poszło gładko”.
Mój mąż, Tomek, próbował tłumaczyć: – Mama zawsze była taka. Nie bierz tego do siebie. Ale jak nie brać do siebie, kiedy widzisz, że twoje dziecko dostaje stare zabawki po kuzynach, a dzieci Zosi nowe rowerki i ubrania? Jak nie czuć żalu, gdy na rodzinnych spotkaniach twoje zdanie się nie liczy?
Pamiętam Wigilię dwa lata temu. Siedzieliśmy przy stole, a teściowa z dumą wręczyła Zosi kopertę. – Na nową kuchnię – powiedziała głośno, żeby wszyscy słyszeli. Ja dostałam zestaw tanich kosmetyków z supermarketu. Uśmiechnęłam się przez łzy i podziękowałam, choć w środku czułam się upokorzona.
Z czasem zaczęłam unikać rodzinnych spotkań. Wymyślałam wymówki: choroba dziecka, praca, zmęczenie. Ale Tomek nalegał: – Musimy tam być. To nasza rodzina.
Któregoś dnia zebrałam się na odwagę i zapytałam go wprost:
– Czy ty naprawdę nie widzisz, jak ona mnie traktuje?
Tomek westchnął ciężko. – Wiem, że nie jest idealna. Ale to moja matka.
– A ja? Ja nie jestem twoją rodziną?
Nie odpowiedział od razu. Patrzył gdzieś w bok, jakby szukał odpowiedzi na ścianie.
Wtedy zrozumiałam, że jestem między dwoma ogniami. Z jednej strony chciałam chronić siebie i nasze dziecko przed tą niesprawiedliwością, z drugiej – nie chciałam rozbijać rodziny.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Zosia.
– Iwona, czy możesz mi pomóc z przeprowadzką? Mama obiecała pomóc finansowo, ale przydałaby się jeszcze jedna para rąk.
Zgodziłam się bez wahania. Może liczyłam na to, że jeśli pokażę dobrą wolę, coś się zmieni.
Podczas przeprowadzki usłyszałam rozmowę Zosi z teściową:
– Wiesz, mama, Iwona jest trochę dziwna ostatnio. Unika nas.
– Może ma powody – odpowiedziała teściowa chłodno. – Ale to nie nasza wina, że nie potrafi się odnaleźć w rodzinie.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i wyjść. Ale zostałam do końca dnia, pomagając nosić pudła i sprzątać.
Wieczorem wróciłam do domu wykończona psychicznie i fizycznie. Usiadłam przy stole i rozpłakałam się. Moja córka podeszła do mnie i przytuliła się mocno.
– Mamusiu, dlaczego płaczesz?
Nie umiałam jej odpowiedzieć.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z teściową. Pojechałam do niej sama.
– Chciałabym porozmawiać – zaczęłam niepewnie.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– O czym?
– O tym, jak mnie pani traktuje. Czuję się niewidzialna w tej rodzinie. Staram się być dobrą żoną i matką, ale mam wrażenie, że nigdy nie będę wystarczająco dobra dla pani.
Przez chwilę milczała.
– Iwona… Ja po prostu… Zosia zawsze była bliżej mnie. Ty jesteś inna.
– Ale czy to znaczy, że zasługuję na mniej szacunku? – zapytałam drżącym głosem.
Nie odpowiedziała. Wstała i wyszła do drugiego pokoju.
Wróciłam do domu z poczuciem klęski. Ale przynajmniej spróbowałam.
Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Teściowa nadal faworyzuje Zosię i jej dzieci. Ja nauczyłam się stawiać granice i mniej przejmować jej opinią. Skupiam się na tym, co najważniejsze: na mojej córce i mężu.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę być szczęśliwym w rodzinie, która cię odrzuca? Czy warto walczyć o akceptację za wszelką cenę? Może lepiej nauczyć się kochać siebie mimo wszystko?