Kiedy miłość się starzeje: Moja przyjaciółka rozwodzi się po trzydziestu latach małżeństwa
– Nie mogę już tak żyć, Aniu. – Głos Sanji drżał, a ja ściskałam telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Był wtorkowy wieczór, dzieci już spały, a ja z trudem powstrzymywałam łzy. – On mnie nie widzi. Od lat jestem dla niego przezroczysta.
Sanja była moją przyjaciółką od liceum. Razem przeżyłyśmy pierwsze miłości, matury, śluby i narodziny dzieci. Zawsze wydawało mi się, że jej życie jest poukładane – dom na Żoliborzu, mąż lekarz, dwójka dorosłych już dzieci. A jednak teraz słyszałam w jej głosie rozpacz, której nigdy wcześniej nie znałam.
– Może to tylko kryzys? – próbowałam ją pocieszyć, choć sama nie wierzyłam w swoje słowa. – Trzydzieści lat razem to nie byle co.
– Kryzys? – zaśmiała się gorzko. – Kryzys to był dziesięć lat temu. Teraz to pustka. Wiesz, kiedy ostatni raz spojrzał na mnie jak na kobietę? Nie pamiętam.
W tamtej chwili poczułam, jakby ktoś otworzył we mnie drzwi do pokoju pełnego lęków. Czy mnie też to czeka? Czy po tylu latach można jeszcze zacząć od nowa?
Następnego dnia spotkałyśmy się w kawiarni na Placu Wilsona. Sanja wyglądała na zmęczoną, ale w jej oczach tlił się upór.
– Powiedziałam mu wczoraj. – Zamilkła na chwilę, mieszając kawę. – Najpierw myślał, że żartuję. Potem zaczął krzyczeć. W końcu wyszedł trzaskając drzwiami.
– A dzieci?
– Michał nie odezwał się do mnie od rana. Ola napisała tylko: „Mamo, co ty wyprawiasz?”.
Patrzyłam na nią i widziałam siebie za kilka lat. Moje małżeństwo też nie było idealne. Mąż coraz częściej zamykał się w swoim świecie, a ja czułam się niewidzialna. Ale czy miałabym odwagę zrobić to, co Sanja?
Przez kolejne tygodnie byłam jej powierniczką i wsparciem. Razem szukałyśmy prawnika, rozmawiałyśmy o podziale majątku i o tym, jak powiedzieć rodzinie. Najtrudniejsze były rozmowy z dziećmi.
– Mamo, dlaczego nie możesz po prostu wytrzymać jeszcze trochę? – pytała Ola podczas rodzinnego obiadu. – Przecież tata cię nie bije ani nie zdradza.
Sanja milczała długo, a potem powiedziała cicho:
– Bo już nie chcę tylko wytrzymywać. Chcę żyć.
Widziałam łzy w oczach jej córki i gniew na twarzy syna. Rodzina była podzielona – jedni ją wspierali, inni oskarżali o egoizm.
W pracy Sanja musiała udawać, że wszystko jest w porządku. Szefowa patrzyła na nią podejrzliwie, koleżanki szeptały za plecami.
– W tym wieku? Po co ci to? – pytała Basia z działu kadr. – Ja bym się bała zostać sama.
Sanja tylko wzruszała ramionami, ale wieczorami dzwoniła do mnie i płakała.
– Aniu, boję się tej ciszy w mieszkaniu. Boję się tego, że nikt już nigdy nie powie mi „dobranoc”.
Czułam jej ból jak własny. Zaczęłam inaczej patrzeć na swoje życie. Czy naprawdę jestem szczęśliwa? Czy tylko udaję przed sobą i światem?
Pewnego dnia Sanja zaprosiła mnie do siebie. Mieszkanie było puste – mąż zabrał część rzeczy, dzieci rzadko wpadały.
– Zobacz – pokazała mi ścianę pełną zdjęć z dawnych lat. – Myślisz, że to wszystko było na marne?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Z czasem zaczęła się zmieniać. Zapisała się na jogę, zaczęła chodzić na spacery po Łazienkach, kupiła sobie nową sukienkę.
– Wiesz co? – powiedziała pewnego dnia z uśmiechem. – Po raz pierwszy od lat czuję się wolna.
Ale wolność miała swoją cenę. Samotność bolała najbardziej wieczorami i w święta. Rodzina powoli przyzwyczajała się do nowej sytuacji, ale rany goiły się powoli.
Ja sama zaczęłam rozmawiać z mężem o naszych problemach. Nie chciałam skończyć jak Sanja – z poczuciem straconych lat i żalem do całego świata.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem na ławce w parku.
– Myślisz, że jeszcze kiedyś będę szczęśliwa? – zapytała Sanja cicho.
Objęłam ją ramieniem i odpowiedziałam:
– Już jesteś odważna. A szczęście… może przyjdzie wtedy, kiedy przestaniemy go szukać na siłę?
Dziś patrzę na Sanję i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek. Ale wiem też, ile ją to kosztowało.
Czasem zastanawiam się: czy warto ryzykować wszystko dla szansy na nowe życie? Czy lepiej trwać w tym, co znane, nawet jeśli boli? Jak wy byście postąpili na naszym miejscu?