Dla wnuka, wbrew oszustwu – Historia Elżbiety Wojciechowskiej
— Elżbieta, musisz nam pomóc. — Głos synowej brzmiał jak rozkaz, nie prośba. Stałam w kuchni, ścierając ręce o fartuch, a ona patrzyła na mnie z tym swoim chłodnym spojrzeniem. — Nie damy rady inaczej. Michał ma nadgodziny, ja dostałam propozycję pracy w aptece. Kto zajmie się Antosiem?
Miałam pięćdziesiąt pięć lat, byłam na emeryturze chorobowej po operacji kręgosłupa. Ledwo wiązałam koniec z końcem, ale nie mogłam odmówić. To przecież mój wnuk. Moje serce miękło na samą myśl o jego uśmiechu. — Oczywiście, że pomogę — powiedziałam cicho, choć wiedziałam, że to oznacza kolejne tygodnie bólu i zmęczenia.
Synowa, Karolina, tylko skinęła głową. — To dobrze. Bo nie mamy innego wyjścia.
Michał, mój syn, od dawna był jak cień samego siebie. Praca go wykańczała, a ja czułam się winna, że nie mogę im pomóc finansowo bardziej. Moja młodsza córka, Ania, jeszcze studiowała i dorabiała w kawiarni. Często powtarzała: — Mamo, nie daj się wykorzystywać. Ale przecież to rodzina.
Pierwsze dni z Antosiem były cudowne. Mały miał trzy lata i był moim oczkiem w głowie. Bawiliśmy się w chowanego, czytałam mu bajki, gotowałam jego ulubione naleśniki z serem. Czułam się potrzebna. Ale z każdym dniem zaczynałam zauważać coś niepokojącego.
Karolina wracała coraz później, czasem nawet po dwudziestej drugiej. Michał znikał na całe weekendy pod pretekstem delegacji. Zostawałam z wnukiem sama przez długie godziny. Zaczęłam się martwić — czy naprawdę pracują aż tyle? Czy może coś przede mną ukrywają?
Pewnego wieczoru usłyszałam przez przypadek rozmowę Karoliny przez telefon:
— Tak, mama znowu siedzi z Antosiem. Nie, nie podejrzewa niczego… Tak, pieniądze już przelałam.
Serce mi zamarło. O czym ona mówiła? Jakie pieniądze? Komu?
Następnego dnia zapytałam Michała wprost:
— Synu, czy wszystko u was w porządku? Karolina mówiła coś o przelewach…
Zbladł i spuścił wzrok.
— Mamo, nie mieszaj się w to. Lepiej dla ciebie.
Zadrżałam. Co się działo z moją rodziną?
Przez kolejne tygodnie próbowałam dowiedzieć się prawdy. Ania pomagała mi jak mogła — przeglądała profile Karoliny w mediach społecznościowych, pytała sąsiadów. W końcu odkryłyśmy coś szokującego: Karolina nie pracowała w aptece. Spotykała się regularnie z jakimś mężczyzną pod centrum handlowym.
Poczułam się zdradzona i upokorzona. Przez cały ten czas wykorzystywali moją dobroć — zostawiali mi wnuka pod pretekstem pracy, a sami…
Nie spałam całą noc. Rano postanowiłam porozmawiać z Karoliną.
— Wiem o wszystkim — powiedziałam stanowczo. — Wiem, że mnie okłamałaś.
Karolina spojrzała na mnie z pogardą.
— A co ci do tego? To nasza sprawa.
— Nie! — krzyknęłam pierwszy raz od lat. — To także moja sprawa! Zostawiacie mi dziecko i kłamiecie prosto w oczy!
Wybuchła awantura. Michał próbował mnie uspokoić, ale widziałam w jego oczach strach i wstyd.
— Mamo… Przepraszam… Ja już nie wiem, co robić… — szepnął.
Wtedy zrozumiałam: mój syn był ofiarą tej sytuacji tak samo jak ja. Karolina manipulowała nim od miesięcy, groziła odejściem i zabraniem Antosia. Michał był zbyt słaby, by się jej przeciwstawić.
Zadzwoniłam do Ani i poprosiłam ją o pomoc prawną. Razem poszłyśmy do opieki społecznej i zgłosiłyśmy sytuację — nie chciałam odbierać wnuka rodzicom, ale musiałam zadbać o jego bezpieczeństwo.
Karolina była wściekła. Wyprowadziła się do matki i zabrała Antosia ze sobą. Michał został sam w pustym mieszkaniu.
Przez kilka tygodni żyliśmy jak w zawieszeniu. Tęskniłam za wnukiem tak bardzo, że bolało mnie serce. Michał zaczął chodzić na terapię i powoli odzyskiwał równowagę. Ania była moim wsparciem każdego dnia.
Po dwóch miesiącach dostałam list od Karoliny:
„Elżbieto,
Nie rozumiesz niczego. Chciałam tylko lepszego życia dla siebie i Antosia. Michał nigdy nie był wystarczająco dobry ani dla mnie, ani dla syna. Ty też zawsze patrzyłaś na mnie z góry. Teraz już nie musisz się nami martwić.”
Płakałam długo po przeczytaniu tych słów. Czy naprawdę byłam taka ślepa? Czy moja chęć pomocy sprawiła komuś krzywdę?
Po kilku miesiącach sąd przyznał Michałowi prawo do widzeń z Antosiem pod moją opieką. Znowu mogłam przytulić wnuka i poczuć jego małe rączki na szyi.
Dziś wiem jedno: dobroć bywa wykorzystywana przez najbliższych bardziej niż przez obcych ludzi. Czasem trzeba postawić granice nawet własnym dzieciom.
Czy zrobiłam dobrze? Czy mogłam uratować rodzinę inaczej? Może czasem trzeba pozwolić odejść tym, którzy nas ranią – nawet jeśli to najbliżsi.