Córka zawsze mówiła, że nie chce mieć dzieci. Teraz błaga mnie o pomoc, a ja nie wiem, czy dam radę

— Mamo, ja nie dam rady… — głos Kasi drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w moim przedpokoju, trzymając na rękach maleńką Zosię, która właśnie zaczęła płakać. W tej chwili poczułam, jakby cały świat zwęził się do tego jednego miejsca: mojego mieszkania pachnącego kawą i strachem.

Jeszcze kilka miesięcy temu Kasia powtarzała mi z uporem: „Nie chcę mieć dzieci. To nie dla mnie. Chcę żyć po swojemu.” Była zawsze niezależna, uparta, czasem wręcz złośliwa w swoich sądach. Kiedy dowiedziała się o ciąży, patrzyła na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina. „To przez ciebie, bo zawsze mówiłaś, że dziecko to największe szczęście.”

Nie wiedziałam wtedy, co powiedzieć. Sama byłam młodą matką i pamiętam ten strach, tę samotność, kiedy ojciec Kasi odszedł do innej kobiety. Ale ja nigdy nie miałam wyboru — musiałam być silna. Kasia miała wybór. I wybrała… a może los wybrał za nią?

Kiedy Zosia przyszła na świat, Kasia zamknęła się w sobie. Jej partner, Tomek, początkowo był obecny, ale szybko zaczął znikać na coraz dłużej. „Praca”, tłumaczył się. Widziałam, jak Kasia gaśnie z dnia na dzień. Przestała odbierać telefony od przyjaciółek, przestała wychodzić z domu. Kiedy przyjeżdżałam do niej z obiadem albo żeby posprzątać, patrzyła na mnie pustym wzrokiem.

— Mamo, ja nie wiem, czy ją kocham — wyszeptała pewnego dnia, kiedy Zosia spała w łóżeczku. — Ja… ja chyba nie powinnam być matką.

Zamarłam. Te słowa bolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Przecież to moja wnuczka! Jak można jej nie kochać? Ale widziałam w oczach Kasi rozpacz i lęk. Próbowałam ją przytulić, ale odsunęła się gwałtownie.

— Nie rozumiesz mnie! Ty zawsze wszystko wiedziałaś najlepiej! — krzyknęła i wybiegła do łazienki.

Siedziałam wtedy w jej kuchni i płakałam po cichu. Czułam się bezradna jak nigdy dotąd. Chciałam pomóc, ale nie wiedziałam jak. Czy powinnam ją zmuszać do terapii? Czy powinnam zabrać Zosię do siebie? A może zostawić je same?

Wkrótce potem Tomek wyprowadził się na dobre. Kasia została sama z dzieckiem i swoim smutkiem. Zaczęły się telefony w środku nocy: „Mamo, przyjedź”, „Mamo, Zosia nie śpi”, „Mamo, boję się.” Zostawiałam wszystko i jechałam do niej przez pół miasta. Czasem miałam ochotę krzyczeć: „A nie mówiłam?!”, ale widząc jej twarz, milczałam.

Pewnego dnia znalazłam Kasię siedzącą na podłodze w kuchni. Zosia płakała w łóżeczku, a Kasia patrzyła w pustkę.

— Mamo… ja już nie mogę…

Uklękłam obok niej i objęłam ją ramieniem.

— Kasiu, musisz poszukać pomocy. To nie jest twoja wina. To depresja poporodowa…

— Nie chcę żadnej pomocy! — krzyknęła przez łzy. — Chcę tylko, żeby to wszystko się skończyło!

Bałam się wtedy najbardziej na świecie. Bałam się o nią i o Zosię. Zadzwoniłam do jej lekarki rodzinnej bez jej zgody. Potem były wizyty u psychologa, leki…

Kasia była na mnie wściekła.

— Zdradziłaś mnie! — wrzeszczała przez telefon. — Nie masz prawa decydować za mnie!

Ale po kilku tygodniach zaczęła wracać do siebie. Powoli. Bardzo powoli. Czasem uśmiechała się do Zosi, czasem nawet żartowała ze mną przy kawie.

Ale ja… ja byłam wykończona. Pracowałam na pół etatu w bibliotece, opiekowałam się wnuczką i próbowałam być wsparciem dla córki, która mnie odrzucała i potrzebowała jednocześnie.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem na balkonie.

— Mamo… przepraszam — powiedziała cicho Kasia. — Ja naprawdę nie chciałam tak żyć.

— Wiem — odpowiedziałam równie cicho.

— Boję się, że nigdy nie będę dobrą matką.

Patrzyłam na nią długo.

— Każda z nas się boi. Ja też się bałam.

Kasia spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

— Ty?

— Tak. I czasem nadal się boję.

Zosia zasnęła na moich kolanach. Patrzyłam na jej spokojną twarz i myślałam o wszystkich kobietach w naszej rodzinie: mojej mamie, która nigdy nie mówiła o swoich uczuciach; o sobie — młodej dziewczynie z małym dzieckiem; o Kasi — zagubionej i samotnej.

Czasem mam wrażenie, że jesteśmy jak te matrioszki: jedna w drugiej ukryta, każda z własnym bólem i nadzieją.

Dziś Kasia radzi sobie lepiej. Ale ja nadal boję się o nią i o Zosię. Czy zrobiłam wszystko dobrze? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy bycie matką to wieczna walka między własnymi potrzebami a potrzebami dziecka?

Może każda z nas musi znaleźć swoją odpowiedź na pytanie: gdzie kończy się poświęcenie dla rodziny, a zaczyna troska o siebie? Czy można być dobrą matką dla swojej córki i jednocześnie nie zatracić siebie?