Ciężar, którego nigdy nie wybrałam: Moja walka między macierzyństwem a wolnością
– Znowu nie posprzątałaś kuchni! – głos mojej matki przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy oknie, patrząc na szare, listopadowe niebo nad blokowiskiem w Gdańsku. W ramionach trzymałam śpiącą Zosię, moją córeczkę, która przyszła na świat zaledwie siedem miesięcy temu. – Przepraszam, mamo – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Nie miałam kiedy…
– Zawsze masz wymówkę! – nie ustępowała. – Gdybyś miała pracę, może nauczyłabyś się lepiej organizować czas. Ale nie, ty tylko siedzisz w domu i narzekasz.
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam szum – mieszankę zmęczenia, żalu i gniewu. Przecież to nie był mój wybór. Nie chciałam być matką. Przynajmniej nie teraz, nie w taki sposób. Ale kiedy powiedziałam rodzinie o ciąży, usłyszałam tylko: „Nie możesz tego zrobić. Dziecko to dar.” Ojciec Zosi zniknął szybciej niż zdążyłam się zorientować, zostawiając mnie samą z decyzją, której nie byłam gotowa podjąć.
Przez pierwsze miesiące po porodzie żyłam jak w transie. Każdy dzień wyglądał tak samo: karmienie, przewijanie, płacz, brak snu. Czułam się jak w klatce, a jedynym światłem była Zosia – jej maleńkie paluszki ściskające mój kciuk, jej cichy oddech przy mojej szyi. Ale nawet ona nie mogła zagłuszyć głosu w mojej głowie: „To nie jest twoje życie. To życie, które wybrali za ciebie.”
Moja matka powtarzała: „Musisz być silna dla dziecka.” Ale co jeśli nie mam już siły? Co jeśli każdego ranka budzę się z lękiem przed kolejnym dniem? Bez pracy, bez wsparcia ze strony ojca Zosi, z rodziną patrzącą na mnie jak na porażkę…
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę rodziców za zamkniętymi drzwiami kuchni:
– Ona sobie nie radzi – powiedział ojciec cicho.
– Może powinniśmy zabrać jej dziecko? – odpowiedziała matka.
Zamarłam. Serce waliło mi jak oszalałe. Czy naprawdę sądzili, że jestem aż tak złą matką?
Następnego dnia zebrałam się na odwagę i zapytałam mamę wprost:
– Myślisz, że nie nadaję się na matkę?
Spojrzała na mnie surowo:
– Myślę, że jesteś zagubiona. Ale dziecko potrzebuje stabilności. A ty…
Nie dokończyła.
Wyszłam wtedy na balkon i długo patrzyłam na światła miasta. Próbowałam sobie przypomnieć siebie sprzed tego wszystkiego – dziewczynę z marzeniami o studiach artystycznych w Warszawie, o podróżach, o wolności. Teraz byłam tylko „mamą Zosi”, bez pracy, bez planu na przyszłość.
Czasem przychodziła do mnie Ania, moja przyjaciółka ze szkoły. Była jedyną osobą, która nie oceniałam mnie za to, że czasem płaczę bez powodu albo że nie potrafię się uśmiechać.
– Wiesz – powiedziała pewnego dnia – nikt nie ma prawa mówić ci, jak masz żyć. Nawet twoja mama.
– Ale ona mi pomaga…
– Pomaga czy kontroluje?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Któregoś dnia poszłam do urzędu pracy. Stałam w kolejce między kobietami podobnymi do mnie – zmęczonymi, z podkrążonymi oczami. Kiedy przyszła moja kolej, urzędniczka spojrzała na mnie z politowaniem:
– Samotna matka? Bez doświadczenia? Trudno będzie…
Wyszłam stamtąd z poczuciem klęski.
Wieczorami pisałam pamiętnik. Tylko tam mogłam być szczera:
„Czuję się jakby ktoś zamknął mnie w cudzym życiu. Kocham Zosię, ale czasem mam ochotę uciec. Czy to znaczy, że jestem złą matką?”
Zosia zaczęła chorować – zwykłe przeziębienie przerodziło się w zapalenie oskrzeli. Spędziłyśmy kilka dni w szpitalu dziecięcym na Polankach. Patrzyłam na inne matki: jedne troskliwe i cierpliwe, inne zmęczone i rozdrażnione jak ja. Jedna z nich, pani Ewa, powiedziała mi:
– Każda z nas czasem ma dość. Ważne, żebyś była przy niej.
Te słowa zostały ze mną na długo.
Po powrocie do domu matka była jeszcze bardziej krytyczna:
– Gdybyś lepiej dbała o dziecko, nie trafiłoby do szpitala!
Nie wytrzymałam:
– Przestań! Robię co mogę! To nie jest takie proste!
Zosia zaczęła płakać. Przytuliłam ją mocno i po raz pierwszy poczułam coś dziwnego – gniew zmieszany z determinacją.
Zaczęłam szukać pomocy poza rodziną. Znalazłam grupę wsparcia dla samotnych matek w internecie. Tam kobiety pisały o swoich lękach i porażkach bez wstydu. Poczułam ulgę – nie jestem sama.
Po kilku tygodniach dostałam propozycję pracy na pół etatu w małej księgarni niedaleko domu. To nie było spełnienie marzeń, ale pierwszy krok do odzyskania kontroli nad własnym życiem.
Moja matka była niezadowolona:
– I kto będzie opiekował się Zosią?
– Poradzę sobie – odpowiedziałam cicho.
Nie wierzyła mi. Ale ja zaczynałam wierzyć w siebie.
Dziś siedzę przy oknie z kubkiem herbaty i patrzę na bawiącą się Zosię. Nadal boję się przyszłości. Nadal czuję ciężar oczekiwań rodziny i społeczeństwa. Ale po raz pierwszy od dawna mam poczucie, że to ja decyduję o swoim życiu.
Czy można być dobrą matką, jeśli czasem chce się uciec? Czy wolność i macierzyństwo naprawdę muszą się wykluczać? Może najważniejsze to znaleźć własną drogę – nawet jeśli wszyscy wokół czekają na twoje potknięcie.