Cień matczynej troski: Moje życie w wieku czterdziestu lat pod jednym dachem z mamą

– Agnieszka, nie zapomnij o szaliku, na dworze zimno! – głos mamy rozbrzmiewał w przedpokoju, kiedy próbowałam wymknąć się z domu do pracy. Miałam czterdzieści lat, a czułam się, jakbym miała piętnaście. Zatrzymałam się na chwilę, szalik już miałam na szyi, ale nie miałam siły odpowiadać. Wyszłam, zamykając za sobą drzwi z cichym westchnieniem.

Całe życie mieszkałam z mamą. Ojciec odszedł, gdy byłam mała – nie pamiętam go prawie wcale. Mama była wszystkim: opiekunką, nauczycielką, przyjaciółką i… strażniczką. Przez lata powtarzała mi, że świat jest niebezpieczny, ludzie fałszywi, a ona jedyna mnie naprawdę kocha. Wierzyłam jej. Może dlatego nigdy nie wyprowadziłam się z domu.

W pracy koleżanki czasem żartują: „Aga, kiedy w końcu zaprosisz nas do siebie na wieczór?” Uśmiecham się wtedy nerwowo. Nie potrafię im powiedzieć, że mama nie lubi gości. Że każda próba zaproszenia kogokolwiek kończy się jej milczeniem lub teatralnym bólem głowy. Kiedyś próbowałam – Marta przyszła na kawę. Mama przez cały czas siedziała w kuchni i głośno myła naczynia. Marta już nigdy nie zapytała o spotkanie u mnie.

Czasem marzę o własnym mieszkaniu. O tym, że wracam po pracy do pustego domu, zdejmuję buty i mogę położyć się na kanapie bez pytania: „Zjadłaś coś? Dlaczego tak późno wróciłaś? Z kim byłaś?” Ale potem widzę mamę – siedzi przy stole, patrzy przez okno na szare podwórko i nagle wydaje mi się taka samotna, taka krucha. Wtedy czuję się winna nawet za te myśli.

– Agnieszko, może zostaniesz dziś w domu? – pyta czasem wieczorem, kiedy szykuję się do wyjścia z koleżankami.
– Mamo, obiecałam dziewczynom kino.
– Ale przecież możesz obejrzeć film ze mną. Zrobię popcorn.

I zostaję. Bo wiem, że jeśli wyjdę, będzie siedzieć sama i patrzeć na zegarek. A potem zadzwoni: „Jesteś już? Wszystko w porządku?”

Nie mam swojego życia. Mam życie mamy. Wszystko podporządkowane jej rytmowi: zakupy w sobotę rano, obiad o trzynastej, serial o siedemnastej. Nawet urlop planuję tak, żeby nie zostawić jej samej na dłużej niż dwa dni.

Kiedyś poznałam Tomka – był cichy, spokojny, lubił książki i spacery po lesie. Spotykaliśmy się kilka miesięcy. Chciał mnie poznać ze swoimi rodzicami, zaprosił na weekend do Krakowa. Powiedziałam mamie – najpierw milczała przez godzinę, potem zaczęła płakać.
– Zostawisz mnie samą? Przecież wiesz, że nie mam nikogo oprócz ciebie!
Nie pojechałam. Tomek odszedł kilka tygodni później.

Czasem myślę o tym wszystkim nocą, kiedy leżę w łóżku i słyszę przez ścianę cichy szelest – mama chodzi po kuchni, robi sobie herbatę albo sprawdza zamki w drzwiach. Wtedy ogarnia mnie lęk: co będzie, gdy jej zabraknie? Czy będę umiała żyć sama? Czy będę umiała żyć w ogóle?

Próbowałam rozmawiać z mamą o mojej potrzebie niezależności.
– Mamo, chciałabym kiedyś zamieszkać sama…
– Po co ci to? Tu masz wszystko! Ja cię potrzebuję.
I znów poczucie winy ściska mi gardło.

W pracy awansowałam – zostałam kierowniczką działu. Powinnam być dumna, ale pierwszą osobą, której o tym powiedziałam, była mama. Ucieszyła się przez chwilę, a potem spytała:
– To znaczy, że będziesz dłużej w pracy? Będziesz później wracać?
Zamiast radości poczułam ciężar odpowiedzialności.

Czasem wyobrażam sobie inne życie: własne mieszkanie na Żoliborzu, wieczory z książką albo z kimś bliskim. Ale potem wracam do rzeczywistości – do mieszkania pełnego zapachu gotowanego rosołu i dźwięku telewizora grającego za głośno.

Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że jestem rozdrażniona. Krzyczę na mamę za drobiazgi: źle odłożony kubek, niepotrzebny telefon do pracy. Potem płaczę w łazience – nienawidzę siebie za to. Przecież ona chce dobrze. Przecież mnie kocha.

Ale czy miłość może być klatką?

Wczoraj wieczorem usiadłyśmy razem przy stole. Mama patrzyła na mnie uważnie.
– Agnieszko… czy ty jesteś szczęśliwa?
Nie odpowiedziałam od razu. W gardle miałam gulę.
– Nie wiem, mamo – wyszeptałam w końcu.
Przez chwilę milczałyśmy obie.

Dziś znów wychodzę do pracy. Mama stoi w przedpokoju z moim szalikiem.
– Uważaj na siebie – mówi cicho.
Patrzę na nią i nagle widzę nie tylko matkę, ale też kobietę samotną i przestraszoną życiem. Może ona też jest więźniem własnych lęków?

Czy kiedykolwiek uda mi się uwolnić? Czy można kochać i jednocześnie odejść? A może jestem już za bardzo częścią jej świata?

Czasem myślę: czy inni też tak mają? Czy ktoś potrafi przerwać ten krąg?