Alimenty na cudze dzieci – historia o absurdzie, rodzinie i granicach wytrzymałości
– Więc mam płacić alimenty z alimentów? – powtórzyłam, patrząc na mamę z niedowierzaniem. W jej oczach nie było cienia wątpliwości, tylko ta dobrze mi znana, twarda determinacja. – Dzieci Krzyśka nie mają co jeść, a ty dostajesz pieniądze od byłego. To chyba oczywiste, że powinnaś pomóc rodzinie.
Roześmiałam się gorzko. – Mamo, te pieniądze są na Olę. Na twoją wnuczkę. To nie jest mój dodatkowy dochód, tylko alimenty na jej jedzenie, ubrania, szkołę…
Mama wzruszyła ramionami. – Krzysiek ma trudniej. Ty masz mieszkanie po babci, masz pracę, a on…
– On ma dwie lewe ręce i wieczne pretensje do świata – przerwałam jej ostro. – A ja mam dość bycia workiem bez dna.
W tej chwili Ola weszła do kuchni. Miała dziewięć lat i wielkie, czarne oczy po ojcu. Spojrzała na mnie pytająco, czując napięcie w powietrzu. Uśmiechnęłam się do niej blado i pogłaskałam po głowie.
Wszystko zaczęło się kilka lat temu, kiedy mój świat rozpadł się na kawałki. Rozwód z Pawłem był jak powolne wykrwawianie się – najpierw ciche kłótnie, potem krzyki, w końcu cisza i papier z sądu. Zostałam sama z Olą i kredytem na mieszkanie. Alimenty od Pawła były jedynym stałym źródłem wsparcia. Praca w szkole nie dawała kokosów, ale przynajmniej miałam poczucie sensu.
Krzysiek, mój młodszy brat, od zawsze miał pod górkę – przynajmniej tak twierdziła mama. Najpierw rzucił studia, potem zmieniał pracę co kilka miesięcy. Ożenił się z Anką, która równie szybko jak on traciła cierpliwość do życia. Doczekali się dwójki dzieci i wiecznego braku pieniędzy.
Mama zawsze stawała za Krzyśkiem murem. Kiedy ja płakałam po nocach po rozwodzie, słyszałam tylko: „Musisz być silna dla Oli”. Kiedy Krzysiek stracił kolejną pracę: „Biedny chłopak, życie go nie rozpieszcza”.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Anka.
– Słuchaj, Magda… Może mogłabyś nam trochę pomóc? Wiesz, dzieci rosną, szkoła kosztuje…
– Anka, ja ledwo wiążę koniec z końcem – odpowiedziałam szczerze.
– Ale przecież dostajesz alimenty! – wypaliła bez cienia zażenowania.
Zamurowało mnie. Przez chwilę nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać.
– To są pieniądze na Olę! – powiedziałam w końcu przez zaciśnięte zęby.
– Ale Ola ma wszystko – usłyszałam w słuchawce. – A my…
Rozłączyłam się bez słowa. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Czy naprawdę jestem aż taką egoistką? Czy to ja jestem nienormalna?
Następnego dnia mama przyszła do mnie z ciastem i miną męczennicy.
– Magda, rodzina jest najważniejsza – zaczęła bez zbędnych wstępów. – Krzysiek nie da rady sam. Ty zawsze byłaś ta silniejsza.
– Mamo, nie mogę dawać pieniędzy z alimentów! To nie jest sprawiedliwe wobec Oli.
Mama spojrzała na mnie jak na obcą osobę.
– Kiedyś też będziesz potrzebować pomocy – rzuciła lodowato.
Przez kolejne tygodnie atmosfera w rodzinie była gęsta jak śmietana. Na rodzinnych obiadach czułam się jak intruz. Krzysiek patrzył na mnie spode łba, Anka ostentacyjnie milczała. Mama wzdychała ciężko za każdym razem, gdy Ola prosiła o dokładkę ziemniaków.
W pracy też nie było łatwo. Zbliżały się egzaminy ósmoklasistów, dzieciaki były rozkojarzone i nerwowe. Czułam się wypalona i samotna jak nigdy wcześniej.
Pewnego wieczoru Ola przyszła do mnie z rysunkiem.
– Mamo, dlaczego ciocia Anka powiedziała, że jesteśmy bogate?
Zamarłam.
– Kochanie… Nie jesteśmy bogate. Po prostu staram się, żeby niczego ci nie brakowało.
Ola przytuliła się do mnie mocno.
– Ja nie chcę być bogata. Chcę tylko mieć ciebie.
Łzy napłynęły mi do oczu. Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę – może jednak robię coś dobrze?
Kilka dni później mama zadzwoniła ponownie.
– Magda, Krzysiek stracił pracę. Dzieci są głodne. Nie możesz im pomóc?
Wzięłam głęboki oddech.
– Mamo, jeśli naprawdę jest tak źle, mogę im kupić jedzenie albo ubrania dla dzieci. Ale nie dam im pieniędzy z alimentów na Olę.
Mama milczała przez chwilę.
– Jesteś bez serca – powiedziała w końcu i rozłączyła się.
Przez następne tygodnie rodzina traktowała mnie jak trędowatą. Ola coraz częściej pytała o kuzynów; widziała ich rzadziej niż zwykle. Czułam się winna i wściekła jednocześnie – czy naprawdę jestem odpowiedzialna za błędy mojego brata? Czy to ja powinnam naprawiać jego życie?
Któregoś dnia Paweł zadzwonił niespodziewanie.
– Magda… Słyszałem od twojej mamy, że masz jakieś problemy finansowe? Jeśli trzeba, mogę podnieść alimenty…
Parsknęłam śmiechem przez łzy.
– Nie chodzi o pieniądze, Paweł… Chodzi o rodzinę i granice.
Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni z kubkiem zimnej herbaty w dłoniach. Próbowałam sobie przypomnieć moment, w którym przestałam być córką i siostrą, a stałam się bankomatem dla wszystkich wokół.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba postawić granicę nawet najbliższym. Bo jeśli nie zadbam o siebie i Olę – kto to zrobi? Czy naprawdę rodzina daje nam prawo żądać od siebie wszystkiego? A może czasem największym aktem miłości jest powiedzieć „nie”?