Wesele Mileny: Między Złamanymi Marzeniami a Nowym Początkiem
– Milena, czy ty naprawdę chcesz to zrobić? – głos mojej mamy drżał, choć starała się brzmieć stanowczo. Stała w progu mojego pokoju, ściskając w dłoniach kawałek koronki z mojej sukni ślubnej.
Spojrzałam na nią spod grzywki, czując jak serce wali mi w piersi. – Mamo, nie rozumiem, dlaczego pytasz. Kocham Marka. On mnie kocha. To chyba wystarczy?
Mama westchnęła ciężko i usiadła na brzegu łóżka. – Wiesz, że nie o to chodzi. Boję się… Boję się, że on nie wytrzyma. Że kiedyś cię zostawi. Że będzie ci ciężko…
Zacisnęłam dłonie na podłokietnikach wózka. – Mamo, przestań. Nie jestem już dzieckiem. Wiem, co robię.
Ale czy naprawdę wiedziałam? Jeszcze dwa lata temu biegałam po parku z psem, planowałam studia za granicą i śmiałam się z Markiem do łez. Potem był ten jeden dzień – deszczowy, szary, zwyczajny. Samochód wpadł w poślizg na zakręcie pod Radomiem. Pamiętam krzyk, trzask metalu i ciszę, która potem zapadła. Obudziłam się w szpitalu z bólem tak wielkim, że nie mogłam oddychać. Lekarze powiedzieli: „paraliż od pasa w dół”.
Mark był przy mnie od początku. Nie uciekł. Nie zniknął. Przychodził codziennie do szpitala, przynosił mi ulubione drożdżówki i czytał na głos książki, kiedy nie miałam siły nawet mówić. Ale czy to wystarczyło na całe życie?
– Milena, nie słuchaj jej – powiedział Marek pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem na ławce przed blokiem. – Wiem, że będzie ciężko. Ale chcę być z tobą. Zawsze.
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich coś więcej niż współczucie. Zobaczyłam miłość i upór.
Przygotowania do ślubu były jak pole minowe. Babcia Basia płakała po kątach: „Taka ładna dziewczyna była…”, ciocia Zosia szeptała do mamy: „Może jeszcze się rozmyśli…”. Nawet mój brat Tomek unikał rozmów o weselu.
Najgorsze były spojrzenia ludzi na ulicy. Gdy jechaliśmy z Markiem przez miasto, czułam na sobie wzrok przechodniów. Jedni patrzyli ze współczuciem, inni z ciekawością, a jeszcze inni z czymś na kształt pogardy.
– Patrz, to ta dziewczyna z wypadku – usłyszałam kiedyś w sklepie spożywczym.
– Ciekawe, po co jej ślub…
Zaciskałam wtedy zęby i udawałam, że nie słyszę.
Dzień ślubu nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Mama pomagała mi założyć suknię – białą, prostą, bez zbędnych ozdób. Gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, poczułam ukłucie żalu – nie tak wyobrażałam sobie ten dzień jako mała dziewczynka.
– Wyglądasz pięknie – powiedziała cicho mama i pierwszy raz od dawna zobaczyłam w jej oczach dumę.
Kościół był pełen ludzi. Marek czekał przy ołtarzu, a ja jechałam do niego powoli między ławkami. Słyszałam szmery i szepty:
– Jak ona sobie poradzi?
– On chyba jest święty…
Ale kiedy Marek uklęknął przy mnie i ujął moją dłoń, świat przestał istnieć.
Po ceremonii była sala weselna – wynajęta na obrzeżach miasta, z podjazdem dla wózków (po długich bojach z właścicielem). Goście bawili się dobrze – przynajmniej większość. Ciocia Zosia siedziała naburmuszona przy stole i patrzyła na mnie jak na ofiarę losu.
W pewnym momencie podeszła do mnie kuzynka Ania:
– Milena… przepraszam, jeśli to głupie pytanie, ale… jak ty sobie radzisz? Naprawdę jesteś szczęśliwa?
Uśmiechnęłam się smutno:
– Czasem nie jestem. Ale dziś jestem bardziej niż kiedykolwiek.
Noc po weselu była trudna. Marek pomagał mi zdjąć suknię i przez chwilę poczułam się bezradna jak dziecko.
– Przepraszam… – wyszeptałam.
– Za co? – zdziwił się Marek.
– Że musisz się mną zajmować.
Przytulił mnie mocno:
– Milena, ja chcę to robić. Chcę być przy tobie.
Minęły miesiące. Życie nie było bajką. Były dni, kiedy płakałam z bezsilności – kiedy nie mogłam sama otworzyć słoika albo kiedy ktoś na ulicy zapytał Marka: „To twoja siostra?”. Były też dni piękne – kiedy pierwszy raz sama pojechałam tramwajem do pracy albo kiedy Marek wracał zmęczony z uczelni i zasypiał obok mnie na kanapie.
Rodzina powoli zaczęła akceptować naszą codzienność. Mama nauczyła się żartować z moich „wyścigów” po mieszkaniu, a brat Tomek coraz częściej wpadał na kawę i opowiadał o swoich problemach.
Ale społeczeństwo… Społeczeństwo nie zapomniało tak łatwo.
Pewnego dnia wracałam sama z rehabilitacji. W tramwaju starsza pani ustąpiła mi miejsca (mimo że siedziałam już na wózku), a potem zaczęła wypytywać:
– A gdzie pani mąż? Nie boi się pani sama jeździć?
Uśmiechnęłam się grzecznie:
– Nie boję się. Jestem dorosła.
Pani pokiwała głową z powątpiewaniem:
– Taka młoda… Szkoda życia…
Wysiadłam na swoim przystanku i przez chwilę miałam ochotę krzyczeć ze złości.
Wieczorem opowiedziałam o tym Markowi.
– Ludzie zawsze będą gadać – westchnął. – Ale to my wiemy najlepiej, jak wygląda nasze życie.
Czasem myślę o tym wszystkim przed snem. O tym, jak łatwo można kogoś zaszufladkować przez jeden moment, jeden wypadek, jedną decyzję.
Czy żałuję? Nie wiem. Czasem tak – kiedy boli mnie kręgosłup albo kiedy widzę dzieci biegające po parku i wiem, że nigdy już nie zatańczę tak jak dawniej.
Ale potem patrzę na Marka i wiem, że nasza miłość jest silniejsza niż wszystkie uprzedzenia tego świata.
Może właśnie o to chodzi w życiu? O to, żeby mimo bólu i strachu próbować jeszcze raz?
Czy wy też czasem czujecie się więźniami cudzych spojrzeń? Jak sobie z tym radzicie?