Samotny ojciec – historia Pawła, który został z trójką dzieci po odejściu żony
– Paweł, ja już nie mogę. Duszę się tutaj. – Głos Magdy drżał, a jej oczy biegały po kuchni, jakby szukały wyjścia z pułapki.
Patrzyłem na nią, stojąc przy zlewie, z rękami mokrymi od naczyń. Woda kapała mi po nadgarstkach, a w głowie dudniło jedno pytanie: „Co ona mówi?”
– Magda, co ty wygadujesz? – spytałem cicho, żeby dzieci w pokoju nie usłyszały. – Przecież… przecież mamy rodzinę. Mamy dzieci.
– Właśnie dlatego muszę odejść. Nie jestem dobrą matką. Nie jestem dobrą żoną. – Jej głos był pusty, jakby już dawno podjęła decyzję.
Nie pamiętam, jak długo stałem w tej kuchni. Słyszałem tylko jej kroki na korytarzu, potem trzask drzwi i ciszę. Taką ciszę, która boli w uszach.
Zostałem sam z trójką dzieci: Zosią (8 lat), Antkiem (5 lat) i małym Michałem (2 lata). Magda zniknęła z naszego życia tak nagle, jakby nigdy jej nie było. Przez pierwsze dni żyłem jak automat. Rano budziłem dzieci, szykowałem śniadanie, odprowadzałem Zosię do szkoły i biegłem do pracy na drugą zmianę w magazynie. Wieczorami padałem na łóżko obok nich, słuchając ich spokojnego oddechu i zastanawiając się, czy dam radę.
Najgorsze były pytania:
– Tato, kiedy mama wróci? – pytała Zosia, patrząc na mnie wielkimi oczami.
– Niedługo, kochanie – kłamałem, bo nie umiałem powiedzieć prawdy.
Antek płakał w nocy. Michał budził się co godzinę. Ja nie spałem prawie wcale.
W pracy szef patrzył na mnie krzywo:
– Paweł, musisz się ogarnąć. Nie możemy ciągle za ciebie robić.
Ale jak miałem się ogarnąć? Jak miałem być ojcem i matką naraz?
Moja mama próbowała pomagać, ale sama była po operacji biodra i ledwo chodziła. Teściowa zadzwoniła raz:
– To twoja wina. Magda była nieszczęśliwa przez ciebie.
Nie odpowiedziałem. Nie miałem siły się tłumaczyć.
Każdy dzień był walką o przetrwanie. Rano śniadanie – kanapki z dżemem albo płatki z mlekiem. Potem szybkie ubieranie dzieci, szukanie zgubionych skarpetek i butów. Zosia czasem płakała:
– Tato, nie umiem zrobić warkocza!
Siadałem wtedy na podłodze i próbowałem zapleść jej włosy, śmiejąc się przez łzy:
– No widzisz, tata też nie umie! Ale razem damy radę.
Wieczorami czytałem im bajki. Najczęściej „Dzieci z Bullerbyn”, bo Zosia lubiła Lisę. Czasem zasypialiśmy wszyscy razem na jednym łóżku.
Pieniądze szybko zaczęły się kończyć. Musiałem brać nadgodziny. Często wracałem późno, a dzieci zostawały pod opieką sąsiadki, pani Haliny.
– Pawełku, ty się wykończysz – mówiła mi pewnego wieczoru, kiedy odbierałem dzieci.
– Nie mam wyjścia – odpowiadałem cicho.
Wszystko zmieniło się pewnego dnia w marcu. Michał dostał wysokiej gorączki. Była sobota wieczór, przychodnia zamknięta. Siedziałem z nim na rękach i czułem, jak drży cały jego mały ciałko.
– Tato, Michaś jest gorący! – krzyczał Antek.
Zadzwoniłem po pogotowie. W szpitalu lekarz spojrzał na mnie surowo:
– Panie Pawle, dziecko jest odwodnione. Trzeba pilnować.
Wróciłem do domu wykończony i przestraszony. Położyłem dzieci spać i usiadłem przy stole. Zacząłem płakać pierwszy raz od odejścia Magdy. Płakałem długo i cicho, żeby ich nie obudzić.
Następnego dnia postanowiłem: muszę poprosić o pomoc.
Zadzwoniłem do mojej siostry Agaty:
– Aga… ja nie daję rady sam.
Przyjechała tego samego dnia z mężem i dwójką swoich dzieci. Przez kilka tygodni pomagali mi ogarnąć dom, gotować obiady i pilnować dzieci, kiedy byłem w pracy.
Zosia zaczęła się uśmiechać częściej. Antek przestał płakać w nocy. Michał powoli wracał do zdrowia.
Ale życie to nie bajka. W pracy dostałem wypowiedzenie – redukcja etatów.
– Przykro mi, Paweł – powiedział szef. – Ale musimy ciąć koszty.
Wróciłem do domu załamany. Usiadłem przy stole i patrzyłem na dzieci bawiące się klockami Lego.
– Tato, pobawisz się z nami? – zapytał Antek.
Chciało mi się krzyczeć ze złości i bezsilności, ale tylko uśmiechnąłem się blado:
– Jasne, synku.
Przez kilka tygodni żyliśmy z oszczędności i zasiłku dla bezrobotnych. Szukałem pracy wszędzie: na budowie, w sklepie, nawet jako kierowca autobusu nocnego. Nigdzie nie chcieli samotnego ojca z trójką dzieci.
W końcu znalazłem ogłoszenie o pracy w piekarni nocnej na drugim końcu miasta. Praca ciężka i słabo płatna, ale lepsze to niż nic.
Każdej nocy wychodziłem o 21:00 i wracałem nad ranem. Agata spała wtedy u nas i pilnowała dzieci.
Były dni lepsze i gorsze. Czasem miałem ochotę rzucić wszystko i uciec gdzieś daleko. Ale potem patrzyłem na moje dzieci i wiedziałem: one mają tylko mnie.
Najtrudniejsze były święta Bożego Narodzenia bez Magdy. Zosia napisała do niej list:
„Mamo, tęsknię za Tobą. Tato bardzo się stara. Proszę wróć.”
Nie odpowiedziała.
W styczniu dostałem wezwanie do sądu – Magda chciała oficjalnie zrzekać się praw rodzicielskich.
Na sali sądowej spojrzała na mnie zimno:
– Chcę zacząć nowe życie – powiedziała sędziemu.
Nie rozumiałem tego do końca. Jak można zostawić własne dzieci?
Po rozprawie Zosia zapytała:
– Tato… czy mama nas już nie kocha?
Przytuliłem ją mocno:
– Kochanie… czasem dorośli robią rzeczy, których dzieci nie rozumieją.
Minęły dwa lata od odejścia Magdy. Dziś jestem innym człowiekiem niż wtedy w tej kuchni przy zlewie. Nauczyłem się gotować rosół i piec ciasto drożdżowe (choć zawsze trochę przypalam). Potrafię zaplatać Zosi warkocze i zszywać dziurawe spodnie Antka. Michaś nauczył się mówić „tata” jako pierwsze słowo po „mama”.
Ostatnio obchodziliśmy Dzień Ojca. Dzieci zrobiły mi laurkę:
„Tato jesteś najlepszy na świecie!”
Patrzyłem na nich ze łzami w oczach i myślałem: może nie jestem idealny, ale daję im wszystko co mam – siebie.
Czasem zastanawiam się: czy można być wystarczająco dobrym rodzicem w pojedynkę? Czy dzieci kiedyś mi wybaczą wszystkie moje błędy?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?