Oczy we śnie: Historia Mikołaja z krakowskiego domu dziecka

— Znowu miałeś ten sen? — zapytała cicho pani Teresa, kiedy wszedłem do kuchni, przecierając oczy. Była jeszcze noc, a w oknie odbijały się tylko światła tramwajów z ulicy Dietla. Skinąłem głową, nie chcąc mówić na głos o tym, co widziałem. Bałem się, że jeśli wypowiem te słowa, czar pryśnie i już nigdy nie zobaczę tych niebieskich oczu.

Od kiedy pamiętam, śniły mi się te same oczy. Niebieskie, głębokie, pełne czułości i smutku. Nie znałem matczynej pieszczoty ani ojcowskiego głosu. Nie pamiętałem nic poza szarymi, monotonnymi korytarzami i cichymi krokami wychowawczyń. Jakby urodziłem się nie z kobiety, lecz wprost w murach krakowskiego domu dziecka. Inni mieli okruchy wspomnień — kołyskę, zapach perfum, ciepło czyichś dłoni. Ja miałem tylko chłód plastikowych zabawek i szmer zamykanych drzwi.

Pani Teresa była dla mnie kimś więcej niż wychowawczynią. Była jedyną osobą, która potrafiła dostrzec mój smutek. Ale nawet ona nie mogła odpowiedzieć na pytania, które zadawałem sobie każdej nocy: Kim jestem? Dlaczego mnie zostawili? Czy te oczy naprawdę należały do mojej matki?

W szkole byłem zawsze tym „z domu dziecka”. Dzieci patrzyły na mnie z ciekawością albo litością. Czasem ktoś rzucił: „Ty nawet nie masz rodziców!” Bolało bardziej niż zimny wiatr na Plantach w listopadzie. Nauczyłem się nie reagować, chować emocje głęboko pod skórą. Ale wieczorami, gdy świat cichł, wracały do mnie te sny.

Pewnego dnia, gdy miałem trzynaście lat, do naszego domu dziecka przyszła nowa dziewczyna — Zosia. Miała rude włosy i spojrzenie pełne buntu. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Zosia była inna niż wszyscy — nie bała się mówić tego, co myśli.

— Wiesz, Mikołaj — powiedziała kiedyś — ja też mam sny o kimś, kogo nigdy nie widziałam. Może to znak?

Zaczęliśmy razem szukać odpowiedzi. Przeglądaliśmy stare dokumenty w gabinecie pani Teresy, pytaliśmy starszych wychowanków o ich historie. Im więcej wiedziałem o innych, tym bardziej bolało mnie własne milczenie przeszłości.

W końcu zebrałem się na odwagę i zapytałem panią Teresę wprost:

— Czy wie pani coś o mojej matce?

Zamilkła na chwilę, a potem usiadła obok mnie na łóżku.

— Mikołaju… Twoja mama była bardzo młoda. Zostawiła cię tutaj zaraz po porodzie. Nie zostawiła żadnych danych. Tylko…

Wyjęła z szuflady małe zdjęcie. Było stare i wyblakłe, ale od razu rozpoznałem te oczy. Niebieskie jak letnie niebo nad Wisłą.

— Skąd pani to ma? — zapytałem drżącym głosem.

— Znalazłam je w twoim wózku pierwszego dnia. Myślałam, że kiedyś będziesz gotowy je zobaczyć.

Patrzyłem na zdjęcie i czułem, jak łzy spływają mi po policzkach. To była ona. Kobieta ze snu.

Od tego dnia wszystko się zmieniło. Zacząłem obsesyjnie szukać informacji o swojej matce. Pisałem listy do urzędów, przeszukiwałem internet, pytałem ludzi na ulicy. Zosia mi pomagała — razem chodziliśmy po Krakowie, rozmawialiśmy z sąsiadami domu dziecka, odwiedzaliśmy stare szpitale.

W pewnym momencie zaczęło mi brakować sił. Każda ślepa uliczka bolała coraz bardziej. Czułem się jak ktoś bez twarzy i bez historii. Nawet Zosia zaczęła się ode mnie oddalać — miała własne problemy i nie chciała już słuchać o moich snach.

Wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego. Do domu dziecka przyszła kobieta — wysoka, szczupła, z siwymi włosami i oczami takimi samymi jak na zdjęciu.

— Szukam Mikołaja — powiedziała do pani Teresy.

Serce mi stanęło. Wyszedłem powoli z pokoju i spojrzałem jej prosto w oczy.

— To ty… — wyszeptałem.

Kobieta uśmiechnęła się smutno.

— Jestem twoją babcią, Mikołaju. Twoja mama… ona już nie żyje.

Świat zawirował mi przed oczami. Nie wiedziałem, czy płakać, czy krzyczeć. Babcia opowiedziała mi całą historię: moja mama była chora psychicznie, bała się odpowiedzialności za dziecko i uciekła z domu rodzinnego. Umarła kilka lat temu w samotności.

Siedzieliśmy długo przy stole w kuchni domu dziecka. Babcia płakała cicho, a ja próbowałem zrozumieć wszystko naraz: stratę matki, pojawienie się babci, sens moich snów.

Po kilku tygodniach zamieszkałem z babcią na obrzeżach Krakowa. Było trudno — obiecała mi dom i bezpieczeństwo, ale żadne z nas nie umiało rozmawiać o przeszłości bez łez. Czułem się obco w jej mieszkaniu pełnym starych zdjęć i milczenia.

Czasem wracały do mnie sny o niebieskich oczach. Teraz wiedziałem już, do kogo należały — ale zamiast ulgi czułem pustkę i żal za tym wszystkim, czego nigdy nie dostałem od matki.

Zosia odwiedzała mnie coraz rzadziej. Nasza przyjaźń powoli gasła pod ciężarem niewypowiedzianych słów i nowych obowiązków.

Dziś mam osiemnaście lat i stoję na progu dorosłości. Wciąż szukam swojego miejsca na świecie i próbuję pogodzić się z przeszłością. Czasem patrzę w lustro i widzę w swoich oczach odbicie tych samych niebieskich oczu ze snu.

Czy można pokochać kogoś tylko za to, że był obecny w naszych snach? Czy można wybaczyć matce jej ucieczkę? Może odpowiedzi nigdy nie znajdę… Ale wiem jedno: każdy z nas nosi w sobie historię, której nikt inny nie potrafi opowiedzieć.