„Nie ma tu dla ciebie miejsca, mamo” – Historia o miłości, rozczarowaniu i poszukiwaniu własnego miejsca
– Mamo, nie możesz tu zostać. Naprawdę… nie ma dla ciebie miejsca – głos Pawła był cichy, ale stanowczy. Stałam na progu jego mieszkania, z walizką w ręku, a w środku czułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce i rzucił na bruk.
Jeszcze kilka dni temu wydawało mi się, że wszystko jest pod kontrolą. Po śmierci mojego męża zostałam sama z Pawłem. Miał wtedy dziesięć lat i od tamtej pory byliśmy tylko we dwoje. Wszystko robiłam dla niego – rezygnowałam z własnych marzeń, pracowałam po godzinach, żeby niczego mu nie brakowało. Gdy dorósł i wyprowadził się do Warszawy, czułam dumę, ale i pustkę. Zawsze powtarzał: „Mamo, jak tylko będziesz czegoś potrzebować, zawsze możesz na mnie liczyć”.
A teraz stałam na klatce schodowej w bloku na Ursynowie i słyszałam: „Nie możesz tu zostać”.
– Paweł… – zaczęłam drżącym głosem – przecież mówiłeś…
– Wiem, co mówiłem. Ale sytuacja się zmieniła. Ania jest w ciąży, mamy tylko dwa pokoje…
Zerknęłam za jego ramię. W salonie siedziała Ania, jego żona. Miała ręce skrzyżowane na piersi i patrzyła na mnie z chłodnym dystansem. Nigdy mnie nie zaakceptowała. Od początku czułam, że jestem dla niej przeszkodą.
– Przecież mogę spać na kanapie – próbowałam jeszcze raz.
– Mamo, nie rozumiesz? Potrzebujemy spokoju. To nasz czas. Ty… ty zawsze jesteś wszędzie – Paweł podniósł głos.
Zrobiło mi się słabo. Przez chwilę miałam ochotę rzucić walizkę i wybiec z klatki schodowej. Ale nie mogłam – nie miałam dokąd pójść.
Wszystko zaczęło się miesiąc temu. Straciłam pracę w bibliotece – cięcia budżetowe, „redukcja etatów”. Próbowałam znaleźć coś nowego, ale w wieku 58 lat nikt nie chciał mnie zatrudnić. Oszczędności topniały z każdym dniem. W końcu zadzwoniłam do Pawła.
– Synku… czy mogłabym u was trochę pomieszkać? Pomogę Ani w domu, będę gotować, sprzątać…
W słuchawce zapadła cisza.
– Muszę pogadać z Anią – powiedział w końcu.
Czekałam tydzień na odpowiedź. W końcu zadzwonił: „Przyjedź na weekend, pogadamy”. Spakowałam walizkę i przyjechałam pierwszym pociągiem z Łodzi.
Teraz stałam na progu i czułam się jak intruz.
– Mamo… przepraszam – Paweł spuścił wzrok.
Ania wstała i podeszła do drzwi.
– Pani Zosiu, naprawdę nie możemy sobie pozwolić na dodatkową osobę w domu. Ja jestem w ciąży, potrzebuję spokoju. Paweł musi pracować zdalnie…
– Ale ja… ja nie mam dokąd pójść – wyszeptałam.
Ania spojrzała na mnie z litością wymieszaną z irytacją.
– Może powinna pani wrócić do Łodzi? Tam ma pani znajomych…
Poczułam się upokorzona. Przez całe życie byłam dla nich podporą – a teraz jestem ciężarem?
Zadzwoniłam do mojej siostry Basi.
– Zoska! Co się stało? – jej głos był pełen troski.
Opowiedziałam jej wszystko przez łzy.
– Przyjeżdżaj do mnie do Piotrkowa! Mam wolny pokój po Maćku. Zawsze możesz u mnie zostać tyle, ile chcesz!
Nie chciałam być ciężarem dla Basi, ale nie miałam wyboru. Po godzinie siedziałam już w autobusie do Piotrkowa Trybunalskiego.
W drodze wspominałam dzieciństwo Pawła. Jak biegał po podwórku z rozbitymi kolanami, jak tulił się do mnie po nocnych koszmarach. Jak płakał po śmierci ojca i przysięgał mi: „Mamo, nigdy cię nie zostawię”.
W Piotrkowie Basia przyjęła mnie z otwartymi ramionami.
– Zoska, ty zawsze wszystkim pomagałaś! Teraz czas, żeby ktoś pomógł tobie – powiedziała stanowczo.
Przez pierwsze dni czułam ulgę. Basia była ciepła, jej mąż Janek żartował przy stole, a ich wnuczka Ola wpadała codziennie po szkole na herbatę.
Ale nocami nie mogłam spać. W głowie wciąż słyszałam słowa Pawła: „Nie możesz tu zostać”.
Zaczęłam szukać pracy – sprzątałam klatki schodowe, pomagałam starszym sąsiadkom robić zakupy. Basia próbowała mnie pocieszać:
– Może Paweł jeszcze zmieni zdanie? Może Ania ochłonie?
Ale tygodnie mijały i nikt nie dzwonił.
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do syna sama.
– Paweł… chciałam tylko zapytać, czy wszystko u was w porządku?
– Tak, mamo. Wszystko dobrze – odpowiedział chłodno.
– A… dziecko? Jak się czujecie?
– Dobrze. Ania dużo odpoczywa. Słuchaj… muszę kończyć.
Rozłączył się pierwszy raz w życiu bez słowa „kocham cię”.
Zaczęły się plotki w rodzinie. Ciotka Jadzia zadzwoniła:
– Zosiu, co ty zrobiłaś Pawłowi? Słyszałam od Ani matki, że byłaś nachalna i chciałaś im się wprowadzić na stałe!
Poczułam gniew i bezsilność.
– Jadzia! Ja tylko chciałam pomóc! Nie miałam gdzie mieszkać!
Ale Jadzia już wiedziała swoje.
W Piotrkowie zaczęto patrzeć na mnie jak na kogoś przegranego. „Syn ją wyrzucił”, szeptały sąsiadki na klatce schodowej.
Któregoś dnia spotkałam starą znajomą z liceum – Marysię.
– Zosia! Co ty tu robisz? Myślałam, że mieszkasz z synem w Warszawie!
Opowiedziałam jej całą historię. Marysia słuchała uważnie, a potem powiedziała:
– Wiesz… ja też kiedyś myślałam, że dzieci będą moją podporą na starość. Ale one mają swoje życie. Musimy nauczyć się żyć dla siebie.
Te słowa długo dźwięczały mi w uszach.
Zaczęłam powoli układać sobie życie od nowa. Zapisałam się do biblioteki miejskiej jako wolontariuszka. Pomagałam dzieciom przy odrabianiu lekcji. Z czasem zaczęły do mnie wracać siły i chęć do życia.
Ale każdego wieczoru patrzyłam na telefon z nadzieją, że zadzwoni Paweł. Że powie: „Mamo, przepraszam”.
Minął rok od tamtego dnia na progu mieszkania w Warszawie. Paweł zadzwonił dopiero wtedy, gdy urodziła się jego córka – moja wnuczka Lena.
– Mamo… Ania chciała ci powiedzieć… Lena przyszła na świat zdrowa. Może chciałabyś ją poznać?
Poczułam łzy napływające do oczu.
– Oczywiście, synku…
Pojechałam do Warszawy z duszą na ramieniu. Ania była chłodna, ale pozwoliła mi potrzymać Lenę na rękach. Patrzyłam na maleńką twarzyczkę i czułam mieszaninę radości i smutku.
Paweł odprowadził mnie na dworzec.
– Mamo… przepraszam za tamto wszystko. Było nam ciężko… baliśmy się odpowiedzialności…
Spojrzałam mu w oczy:
– Synku… ja tylko chciałam być blisko was. Ale chyba muszę nauczyć się żyć inaczej.
Teraz siedzę wieczorami przy oknie w Piotrkowie i myślę: czy naprawdę można kochać za bardzo? Czy matczyna miłość może być ciężarem? A może to świat się zmienił i ja nie potrafię już znaleźć w nim swojego miejsca?