Oddałam wnuka choremu synowi. Dziś wiem, że to była moja wina – wyznanie matki, która musiała zmierzyć się z własnymi błędami
– Mamo, ja już nie daję rady. – Głos Agnieszki drżał, gdy dzwoniła do mnie tamtego wieczoru. – Musisz mi pomóc. Artur płacze, a Krzysiek znowu… znowu się zamknął w łazience.
Pamiętam tamten wieczór jak przez mgłę, a jednocześnie każdy szczegół wypala mi się w pamięci. Siedziałam przy stole w kuchni, patrząc na stare zdjęcia moich dzieci. Krzysiek – mój syn, zawsze taki wrażliwy, zamyślony chłopak. Zawsze miałam nadzieję, że wyrośnie z tej swojej melancholii, że życie go zahartuje. Ale życie nie zawsze daje drugą szansę.
Pojechałam do Agnieszki natychmiast. W mieszkaniu panował chaos: Artur płakał w swoim łóżeczku, Agnieszka była blada i roztrzęsiona, a Krzysiek siedział zamknięty w łazience, nie odpowiadając na wołania. Znowu miał epizod – tak to nazywali lekarze. Ja nazywałam to po prostu bezradnością.
– Zostawię ci Arturka na noc, dobrze? – Agnieszka spojrzała na mnie błagalnie. – Muszę zabrać Krzyśka do szpitala.
Przytuliłam wnuka i poczułam znajome ciepło. Byłam pewna, że dam radę. Przecież już raz wychowałam dziecko z problemami. Przecież jestem matką.
Tamtej nocy Artur długo nie mógł zasnąć. Chodziłam z nim po pokoju, śpiewałam kołysanki, głaskałam po głowie. W końcu zasnął wtulony we mnie. Siedziałam na kanapie i patrzyłam na niego, a łzy same spływały mi po policzkach.
– Dlaczego to wszystko się powtarza? – szeptałam do siebie. – Co zrobiłam źle?
Krzysiek był trudnym dzieckiem. Już w podstawówce miał napady lęku, zamykał się w sobie, nie chciał rozmawiać. Lekarze mówili: „To minie”. Ja wierzyłam, że miłość wystarczy. Ale nie wystarczyła.
Kiedy dorósł, poznał Agnieszkę. Była silna, energiczna, zakochana w nim bez pamięci. Myślałam: „Może ona go uratuje”. Ale z czasem widziałam, jak jej siły słabną.
Po kilku dniach Agnieszka wróciła po Artura. Krzysiek został w szpitalu psychiatrycznym. Widziałam w oczach synowej zmęczenie i żal.
– Nie wiem, czy dam radę tak dalej żyć – powiedziała cicho. – On mnie kocha, ale ja już nie mam siły być jego opiekunką.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież to ja wychowałam Krzyśka na takiego człowieka – bezradnego wobec świata, zależnego od innych.
Z czasem zaczęłam coraz częściej opiekować się Arturem. Był pogodnym dzieckiem, ale coraz częściej pytał o tatę.
– Babciu, dlaczego tata nie wraca do domu?
Co miałam mu powiedzieć? Że jego tata jest chory? Że nie potrafi być ojcem? Że ja też zawiodłam?
Pewnego dnia Agnieszka przyszła do mnie zapłakana.
– Muszę wyjechać na kilka dni służbowo. Czy możesz zostać z Arturem?
Zgodziłam się bez wahania. Przez te kilka dni starałam się być najlepszą babcią na świecie: piekliśmy ciasta, chodziliśmy na spacery, czytałam mu bajki przed snem.
Ale wtedy zadzwonił Krzysiek ze szpitala.
– Mamo, chcę zobaczyć Artura. Proszę cię… Potrzebuję go.
Wiedziałam, że lekarze nie zalecają takich wizyt podczas terapii, ale serce matki nie zna granic rozsądku.
Zabrałam Artura do szpitala. Krzysiek był blady i wychudzony, ale w oczach miał błysk nadziei.
– Synku… – wyszeptał i przytulił chłopca mocno do siebie.
Artur był zdezorientowany, ale ucieszył się na widok taty.
Po tej wizycie coś się zmieniło. Krzysiek zaczął nalegać, by Artur częściej go odwiedzał. Ja – rozdarta między troską o wnuka a współczuciem dla syna – coraz częściej ulegałam jego prośbom.
Aż pewnego dnia Agnieszka dowiedziała się o wszystkim.
– Jak mogłaś?! – krzyczała przez telefon. – Wiedziałaś, że lekarze tego zabraniają! On jest niestabilny! Co będzie, jeśli coś mu się stanie?
Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. W głowie miałam tylko jedno: zawiodłam jako matka i jako babcia.
Kilka tygodni później wydarzyło się najgorsze. Krzysiek dostał ataku paniki podczas jednej z wizyt Artura w szpitalu. Zaczął krzyczeć, przewracać meble, a Artur uciekł przerażony do pielęgniarki.
Po tym incydencie Agnieszka zabroniła mi widywać wnuka bez jej zgody. Przestała odbierać telefony. Czułam się jak wyrzutek we własnej rodzinie.
Siedziałam wieczorami sama w pustym mieszkaniu i analizowałam każdy swój krok.
Czy powinnam była bardziej słuchać lekarzy? Czy powinnam była postawić granice synowi? Czy mogłam uratować rodzinę przed rozpadem?
Dziś widuję Artura rzadko. Czasem mijamy się na ulicy – on z mamą, ja z zakupami. Uśmiecha się do mnie nieśmiało, a ja czuję ukłucie żalu i tęsknoty.
Krzysiek mieszka teraz w ośrodku terapeutycznym pod Warszawą. Odwiedzam go co miesiąc. Czasem rozmawiamy o dawnych czasach, czasem milczymy godzinami.
Wiem jedno: miłość to za mało. Czasem trzeba umieć powiedzieć „nie”, nawet jeśli serce pęka na pół.
Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy wy też czujecie czasem ciężar własnych błędów tak mocno jak ja?