Uciekaj, zanim będzie za późno… Historia Zuzanny z podwarszawskiej wsi
„Uciekaj, zanim będzie za późno…” – te słowa powtarzały mi się w głowie jak echo, kiedy stałam na środku kuchni, z walizką w ręku, a mama patrzyła na mnie z rozpaczą w oczach. Był środek nocy, a ja czułam się jak bohaterka taniego melodramatu. Ale to była moja rzeczywistość – brudna, bolesna i prawdziwa.
Zawsze marzyłam o wielkiej miłości. Takiej, która sprawia, że serce zamiera od czułego przytulenia, a świat wiruje wokół mnie. W mojej wyobraźni chłopak miał zrobić mi piękne i niezwykłe oświadczyny w najmniej spodziewanym momencie – tak, żeby wszyscy widzieli i zazdrościli. Wesele miało być jak z bajki: pan młody w eleganckim garniturze, ja w delikatnej sukni, wszyscy tańczący do białego rana. Ale życie napisało dla mnie zupełnie inny scenariusz.
Miałam wtedy dziewiętnaście lat i mieszkałam z rodzicami w małej wsi pod Warszawą. Ojciec był surowy, matka cicha i podporządkowana. Całe życie słyszałam, że dziewczyna powinna być skromna, posłuszna i nie wychylać się za bardzo. Ale ja zawsze chciałam więcej – marzyłam o studiach w mieście, o pracy w redakcji, o podróżach. I wtedy pojawił się on – Michał.
Michał był synem sąsiadów. Przystojny, pewny siebie, z błyskiem w oku. Zaczęło się niewinnie – kilka rozmów na przystanku autobusowym, potem wspólne spacery po polach. Szybko poczułam, że to coś więcej niż zwykła znajomość. On mówił mi rzeczy, których nigdy nie słyszałam od nikogo: że jestem piękna, mądra, że mogę osiągnąć wszystko, czego zapragnę. Przy nim czułam się wyjątkowa.
Pewnego wieczoru, kiedy wracaliśmy z festynu, Michał zatrzymał się nagle na środku drogi i ukląkł przede mną. „Zuzanna, wyjdziesz za mnie?” – zapytał głośno, tak że kilka osób z pobliskiego sklepu spojrzało na nas z ciekawością. Serce mi zamarło. To był ten moment! Powiedziałam „tak”, a on podniósł mnie do góry i zaczął kręcić w kółko. Wszyscy klaskali i gratulowali nam.
W domu rodzice nie podzielali mojego entuzjazmu. Ojciec powiedział tylko: „Za młoda jesteś na takie głupoty.” Matka płakała po kątach. Ale ja byłam uparta. Wierzyłam, że miłość wszystko zwycięży.
Przygotowania do ślubu szły pełną parą. Michał coraz częściej znikał wieczorami, tłumacząc się pracą u ojca na gospodarstwie. Ja zajmowałam się wyborem sukni i zaproszeń. Zaczęły do mnie docierać plotki – że Michał widywany jest z inną dziewczyną z sąsiedniej wsi. Nie chciałam wierzyć. Przecież kochał mnie! Przecież mi się oświadczył!
Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Wyszłam na podwórko i zobaczyłam światła samochodu zatrzymującego się przy naszym płocie. Michał wysiadł razem z Anką – tą samą dziewczyną, o której mówiły plotki. Śmiali się i obejmowali. Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi.
Następnego dnia poszłam do niego. „Michał, powiedz mi prawdę. Kochasz mnie jeszcze?” – zapytałam drżącym głosem.
Spojrzał na mnie chłodno. „Zuzka… życie to nie bajka. Ty chcesz uciec do miasta, a ja muszę zostać tu na gospodarstwie. Anka rozumie moje życie.”
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Matka próbowała mnie pocieszyć, ale ojciec tylko wzruszył ramionami: „Mówiłem ci.”
Przez kilka dni nie wychodziłam z pokoju. Wszystko straciło sens – marzenia o ślubie, o wspólnej przyszłości… Nawet studia wydawały się teraz nierealne.
Wtedy zadzwoniła do mnie ciotka z Warszawy: „Zuzia, przyjedź do mnie na trochę. Odpoczniesz od tego wszystkiego.”
Spakowałam walizkę w środku nocy. Mama weszła do kuchni i zobaczyła mnie przy drzwiach.
– Zuzia… co ty robisz?
– Muszę wyjechać, mamo. Tu nie dam rady dłużej żyć.
– Boisz się? – zapytała cicho.
– Tak… ale jeszcze bardziej boję się zostać.
Objęła mnie mocno i pierwszy raz od lat poczułam jej ciepło.
Wsiadłam do autobusu o świcie. Cała wieś spała jeszcze pogrążona we śnie. Patrzyłam przez okno na znajome pola i domy – wiedziałam, że zostawiam za sobą całe dotychczasowe życie.
W Warszawie ciotka przyjęła mnie jak własną córkę. Pomogła znaleźć pracę w kawiarni i zapisać się na kurs przygotowawczy na studia dziennikarskie. Powoli zaczęłam odzyskiwać równowagę.
Czasem wracam myślami do tamtej nocy – do walizki w ręku i mamy stojącej w kuchni. Czy uciekając przed bólem można naprawdę zacząć nowe życie? Czy można wybaczyć sobie własną naiwność?
Dziś wiem jedno: czasem trzeba uciec, zanim będzie za późno… Ale czy naprawdę można uciec przed samą sobą?