Śmiertelna Trasa – Zimowa Przygoda, Która Zmieniła Wszystko

Skrzypiące koła pociągu podmiejskiego wybijały rytmiczną melodię na zamarzniętych szynach. Wzdłuż torów stał gęsty las świerków, przez które przebijało się niskie, zimowe słońce. Siedziałem przy oknie, patrząc na odbijające się w szybie światło i słuchałem śmiechu moich przyjaciół. W wagonie panował gwar – wszyscy byliśmy podekscytowani perspektywą weekendu w górach. Narty leżały przy wejściu do wagonu, a ja, Krzysztof Sokołowski, czułem się jak lider tej wyprawy. To ja namówiłem wszystkich na ten wyjazd. To ja wybrałem trasę.

– Krzysiek, serio damy radę na tej czarnej trasie? – zapytała z niepokojem Marta, moja dziewczyna, ściskając kubek z gorącą herbatą.

– Jasne! – odpowiedziałem pewnym siebie tonem. – Przecież wszyscy już jeździliśmy w zeszłym roku. Poza tym, to tylko jedna trasa, potem możemy wrócić na łatwiejsze.

Marta spojrzała na mnie z mieszanką podziwu i obawy. Zawsze była ostrożniejsza ode mnie. Obok niej siedział Tomek – mój najlepszy przyjaciel od liceum, wieczny żartowniś i dusza towarzystwa. Była jeszcze Anka, cicha i zamknięta w sobie, ale świetna narciarka. I Piotr – nowy w naszej paczce, trochę wycofany, ale bardzo ambitny.

Pociąg zatrzymał się na małej stacji w Poroninie. Wysiedliśmy, śmiejąc się i przepychając. Mróz szczypał w policzki, a śnieg skrzypiał pod butami. W pensjonacie czekały na nas dwa pokoje i gorąca herbata od pani Zofii.

Wieczorem siedzieliśmy przy kominku. Tomek opowiadał dowcipy, Marta czytała przewodnik po trasach narciarskich.

– Krzysiek, ta czarna trasa jest zamknięta po ostatniej lawinie – powiedziała nagle.

– Zamknięta? – zdziwiłem się. – Przecież w zeszłym roku była otwarta.

– Ale teraz jest ryzyko. Może lepiej nie ryzykować? – dodała Anka cicho.

Wszyscy spojrzeli na mnie. Poczułem presję. Byłem przecież tym odważnym, tym, który zawsze podejmował decyzje.

– Sprawdzimy rano – powiedziałem z uśmiechem. – Może już otworzą.

Następnego dnia pogoda była idealna: słońce odbijało się od śniegu, a powietrze było rześkie i czyste. Na stoku panował tłok, ale czarna trasa rzeczywiście była zamknięta taśmą i tabliczką „Niebezpieczeństwo! Zakaz wstępu”.

– Krzysiek… – zaczęła Marta.

– Słuchajcie – przerwałem jej – możemy zjechać bokiem, przez las. To tylko kawałek. Potem wrócimy na trasę.

Tomek zaśmiał się nerwowo:

– Ty to masz pomysły… Ale w sumie… kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana!

Piotr spojrzał na mnie z podziwem:

– Idę z tobą.

Marta i Anka wahali się jeszcze chwilę, ale w końcu ruszyliśmy razem. Przez pierwsze minuty było świetnie – śnieg był świeży, drzewa pokryte białym puchem. Czułem adrenalinę i dumę, że prowadzę grupę przez nieznany teren.

Nagle usłyszałem krzyk. Odwróciłem się – Anka leżała nieruchomo pod drzewem. Jej narty były rozrzucone kilka metrów dalej. Marta rzuciła się do niej pierwsza.

– Anka! Słyszysz mnie?!

Podbiegłem do nich. Anka miała zamknięte oczy, jej twarz była blada jak śnieg.

– Nie oddycha! – krzyknęła Marta z paniką w głosie.

Zacząłem reanimację. Czułem jak moje ręce drżą ze strachu i zimna. Piotr dzwonił po pomoc, Tomek stał bezradnie obok.

Czas ciągnął się w nieskończoność. W końcu usłyszeliśmy syreny ratowników górskich. Zabrali Ankę na noszach do helikoptera.

W pensjonacie panowała cisza jak makiem zasiał. Nikt nie miał ochoty na rozmowy ani żarty. Marta płakała w kącie pokoju. Tomek patrzył w okno bez słowa.

Po kilku godzinach zadzwonił telefon. To był ratownik:

– Przykro mi… Nie udało się jej uratować.

Poczułem jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Wszystko we mnie pękło. To ja byłem winny. To ja namówiłem ich na tę trasę.

Następnego dnia musieliśmy zadzwonić do rodziców Anki. Jej mama odebrała telefon drżącym głosem:

– Co się stało? Dlaczego ona nie wraca?

Nie potrafiłem odpowiedzieć. Oddałem słuchawkę Marcie i wyszedłem na mróz.

Przez kolejne dni żyliśmy jak w zawieszeniu. Każdy z nas przeżywał tragedię inaczej. Marta obwiniała mnie za wszystko:

– Gdybyś nie był taki pewny siebie… Gdybyś posłuchał ostrzeżeń…

Tomek przestał się do mnie odzywać. Piotr wrócił do domu wcześniej i zerwał kontakt z całą paczką.

Rodzice Anki przyjechali po jej rzeczy do pensjonatu. Jej mama spojrzała mi prosto w oczy:

– Dlaczego pozwoliłeś jej tam pójść?

Nie miałem odpowiedzi.

Po powrocie do Warszawy nie mogłem spać nocami. Wciąż widziałem twarz Anki i słyszałem jej krzyk. Na uczelni unikałem znajomych, przestałem trenować biegi narciarskie. Moja relacja z Martą rozpadła się kilka tygodni później.

Minęły miesiące, zanim odważyłem się pojechać znów w góry – sam, bez nikogo. Stałem wtedy na szczycie tej samej góry i patrzyłem na zamkniętą trasę.

Czy mogłem coś zrobić inaczej? Czy jeden błąd naprawdę może przekreślić całe życie? Do dziś nie znam odpowiedzi.