Rozprucie w kuchni: prawda, która zniszczyła zaręczyny
— Krzysiek, pamiętasz tę akcję z maturą? — Bartosz śmiał się, aż łzy ciekły mu po policzkach. Siedzieliśmy w mojej kuchni, przy starym stole, który jeszcze pamiętał czasy mojej babci. Wódka lała się do szklanek, a atmosfera była tak gęsta od wspomnień, że można by ją kroić nożem. Właśnie wtedy zatrzasnęły się drzwi wejściowe. Zamarłem. — To moja narzeczona wróciła! — powiedziałem cicho, czując jak serce zaczyna mi walić.
Agnieszka weszła do kuchni z torbami zakupów. Była zmęczona po pracy, ale uśmiechnęła się na widok Bartosza. — O, cześć! Dawno cię nie widziałam! — rzuciła i pocałowała mnie w policzek. Przez chwilę wszystko było normalnie. Ale potem Bartosz spojrzał na nią dziwnie, jakby coś sobie przypomniał. — Aga, a ty dalej tak dobrze gotujesz? — zapytał z przekąsem.
Poczułem ukłucie niepokoju. Agnieszka spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem. — Staram się — odpowiedziała spokojnie. — Krzysiek uwielbia moją zupę pomidorową.
Bartosz parsknął śmiechem. — No tak, pomidorowa… — mruknął pod nosem. Przez chwilę zapadła cisza, którą próbowałem rozładować żartem o naszych szkolnych wybrykach. Ale Bartosz nie odpuszczał.
— A pamiętasz, Krzysiek, jak kiedyś ktoś ci podmienił sól na cukier w kuchni? — zapytał z szerokim uśmiechem. — Byłeś wtedy taki wściekły!
Agnieszka spojrzała na mnie pytająco. — To była twoja robota? — zapytała rozbawiona.
— Nie, to nie ja… — zacząłem, ale Bartosz już się rozkręcał.
— A pamiętasz może tę imprezę u Tomka? — ciągnął dalej. — Ktoś wtedy zrobił najlepsze pierogi na świecie. Wszyscy myśleli, że to ty, Aga… Ale prawda jest taka, że to Krzysiek je ulepił! — wykrzyknął triumfalnie.
Zamarłem. Agnieszka spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. — To prawda? — zapytała cicho.
Zacząłem się jąkać. — No… Tak wyszło… Chciałem ci zaimponować… — powiedziałem bezradnie.
W kuchni zapadła cisza tak głęboka, że słyszałem tylko tykanie zegara na ścianie i własne przyspieszone bicie serca. Bartosz chyba dopiero teraz zorientował się, że posunął się za daleko.
Agnieszka odsunęła się ode mnie o krok. — Czyli przez cały ten czas… kłamałeś mi? — jej głos był cichy, ale drżał od emocji.
— Nie chciałem cię zranić! Po prostu… Ty zawsze byłaś taka pewna siebie w kuchni, a ja chciałem pokazać, że też coś potrafię… — próbowałem się tłumaczyć.
— Ale dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy? Przecież to tylko pierogi! — jej oczy zaszkliły się łzami.
Bartosz spuścił wzrok i zaczął nerwowo bawić się szklanką. — Przepraszam, nie chciałem… Myślałem, że to zabawne…
Agnieszka odwróciła się do niego z gniewem. — To nie jest zabawne! To było coś ważnego dla nas! Myślałam, że możemy sobie ufać!
Poczułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Wszystko zaczęło mi się mieszać w głowie: wspólne gotowanie, plany na przyszłość, zaręczyny… Nagle wszystko wydało mi się kruche i fałszywe.
— Aga, proszę cię… To był tylko jeden raz… Wszystko inne było prawdziwe! — próbowałem ją przekonać.
Ale ona już mnie nie słuchała. Wybiegła z kuchni i trzasnęła drzwiami sypialni.
Bartosz spojrzał na mnie z poczuciem winy. — Krzysiek, przepraszam… Nie wiedziałem…
— Wiem… Ale chyba już za późno na przeprosiny — odpowiedziałem gorzko.
Siedzieliśmy w milczeniu przez długą chwilę. Wódka straciła smak, a wspomnienia przestały być zabawne. Czułem się jak oszust we własnym domu.
Po godzinie Agnieszka wyszła z sypialni z walizką w ręku. Jej twarz była blada i zapuchnięta od płaczu.
— Muszę wyjść. Potrzebuję czasu do namysłu — powiedziała chłodno.
Chciałem ją zatrzymać, ale wiedziałem, że to nic nie da. Patrzyłem tylko bezradnie, jak wychodzi z mieszkania i zamyka za sobą drzwi.
Bartosz pożegnał się szybko i wyszedł bez słowa. Zostałem sam w pustej kuchni, otoczony zapachem niedokończonej kolacji i ciężarem własnych kłamstw.
Przez całą noc nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, analizując każdy szczegół tamtego wieczoru. Czy naprawdę musiałem kłamać o tych pierogach? Czy jeden drobny fałsz może przekreślić wszystko?
Minęły dni, a Agnieszka nie wracała ani nie odbierała telefonu. Moja matka dopytywała o przygotowania do ślubu, a ja nie miałem odwagi powiedzieć jej prawdy.
W końcu zebrałem się na odwagę i napisałem do Agnieszki długi list. Opisałem wszystko: swoje lęki, kompleksy i głupią potrzebę udowodnienia czegoś samemu sobie i jej. Przeprosiłem ją za kłamstwo i poprosiłem o jeszcze jedną szansę.
Odpowiedziała dopiero po tygodniu. Napisała krótko: „Potrzebuję czasu. Nie wiem, czy potrafię ci jeszcze zaufać”.
Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Spotkaliśmy się raz na kawie – rozmowa była chłodna i pełna niedopowiedzeń. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będziemy razem.
Czasem siedzę sam w tej kuchni i patrzę na stary stół babci. Myślę o tym jednym wieczorze i o tym, jak łatwo można wszystko stracić przez głupią dumę i strach przed prawdą.
Czy naprawdę warto było kłamać dla kilku minut uznania? Czy można odbudować zaufanie po takim rozczarowaniu? Może są rzeczy ważniejsze niż duma – tylko dlaczego człowiek uświadamia to sobie dopiero wtedy, gdy jest już za późno?