Przyjaźń na rozdrożu: Jak przyjęcie Agnieszki pod mój dach zmieniło wszystko
– Naprawdę nie możesz dziś zrobić zakupów? – zapytałam, starając się, by mój głos nie zabrzmiał zbyt oskarżycielsko. Stałam w kuchni, trzymając w ręku pustą torbę na zakupy, a Agnieszka siedziała przy stole, z kubkiem kawy i telefonem w dłoni.
– Dzisiaj? Nie dam rady, mam rozmowę o pracę przez Zooma i muszę się przygotować. – Nawet nie spojrzała na mnie, tylko przewijała coś na ekranie.
Westchnęłam ciężko. To już trzeci raz w tym tygodniu. Od kiedy Agnieszka zamieszkała u mnie po rozwodzie, coraz częściej czułam się jak gosposia we własnym domu. Kiedyś byłyśmy nierozłączne – razem zdawałyśmy maturę, razem płakałyśmy po pierwszych miłościach. Potem ona wyjechała do Poznania, ale zawsze wracała do Warszawy na święta czy ważne okazje. Wiedziałam, że mogę być przy niej sobą. Dlatego, gdy zadzwoniła tamtego wieczoru, roztrzęsiona i zapłakana, nie wahałam się ani chwili.
– Anka, nie mam gdzie iść. On mnie wyrzucił… – jej głos łamał się przez łzy.
– Przyjeżdżaj. Zawsze będziesz miała u mnie miejsce – odpowiedziałam bez namysłu.
Nie spodziewałam się wtedy, że ta decyzja przewróci moje życie do góry nogami.
Początki były trudne, ale pełne nadziei. Agnieszka była wdzięczna za każdy gest. Gotowałam jej ulubione zupy, wieczorami piłyśmy wino i rozmawiałyśmy do późna. Czułam się potrzebna, a ona – zaopiekowana. Jednak z czasem coś zaczęło się zmieniać.
Zaczęło się od drobiazgów: brudne kubki zostawiane w salonie, pranie wrzucone do pralki i zapomniane na dwa dni. Potem pojawiły się większe rzeczy: rachunki za prąd rosły, bo Agnieszka godzinami siedziała przed komputerem z włączonym światłem w całym mieszkaniu. W końcu zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu.
– Może byś chociaż raz ugotowała obiad? – rzuciłam pewnego dnia, gdy wróciłam zmęczona po pracy i zobaczyłam pustą lodówkę.
– Przecież nie jestem twoją żoną – odpowiedziała z uśmiechem, który miał być żartem, ale zabolał mnie bardziej niż chciałam przyznać.
Zaczęłyśmy się kłócić o wszystko: o rachunki, o bałagan, o to, kto ma kupić papier toaletowy. Każda rozmowa kończyła się cichym fochem lub trzaskaniem drzwiami. Czułam się coraz bardziej osamotniona i sfrustrowana.
Pewnego wieczoru usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty i zaczęłam rozmyślać nad tym, co się stało z naszą przyjaźnią. Przypomniałam sobie nasze wspólne wakacje nad Bałtykiem, kiedy śmiałyśmy się do łez z własnych niepowodzeń miłosnych. Gdzie podziała się ta bliskość? Czy to ja się zmieniłam, czy ona?
Wkrótce do naszych konfliktów zaczęli wtrącać się inni. Moja mama zadzwoniła któregoś dnia:
– Aniu, czy ty naprawdę musisz wszystko robić za Agnieszkę? Przecież ona jest dorosła!
– Mamo, ona przechodzi trudny czas…
– Wszyscy przechodzimy trudne czasy! Ale nie można wiecznie być czyimś ratownikiem.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Zaczęłam dostrzegać rzeczy, które wcześniej ignorowałam: jak Agnieszka potrafi godzinami narzekać na swojego byłego męża, ale nie robi nic, by zmienić swoją sytuację; jak unika rozmów o przyszłości; jak coraz częściej zamyka się w swoim pokoju i nie wychodzi nawet na wspólne śniadania.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Zastałam Agnieszkę rozmawiającą przez telefon – jej głos był cichy i drżący.
– Nie wiem już, co robić… Ona chyba ma mnie dosyć… Tak, wiem… Ale gdzie ja pójdę?
Zamarłam w przedpokoju. Wiedziałam, że mówi o mnie. Poczułam mieszankę żalu i ulgi – może ona też czuje to samo co ja?
Wieczorem usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
– Agnieszka… Musimy porozmawiać – zaczęłam niepewnie.
– Wiem – przerwała mi. – Przepraszam cię za wszystko. Wiem, że cię obciążam… Ale ja naprawdę nie mam siły na nic więcej.
Patrzyłyśmy na siebie przez długą chwilę w milczeniu. Widziałam w jej oczach łzy i zmęczenie. Po raz pierwszy od dawna poczułam współczucie zamiast złości.
– Może powinnaś poszukać czegoś swojego? Nawet pokoju na wynajem…
– Boisz się, że już nigdy nie będzie jak dawniej? – zapytała cicho.
– Tak… Ale bardziej boję się tego, co jest teraz.
Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Agnieszka zaczęła szukać pracy intensywniej niż dotąd. Ja starałam się być bardziej wyrozumiała, ale jednocześnie pilnowałam swoich granic. Zaczęłyśmy ustalać dyżury sprzątania i dzielić się kosztami zakupów. Nie było łatwo – każda z nas musiała nauczyć się nowej roli w tej relacji.
Któregoś ranka znalazłam na stole kartkę:
„Anka,
dziękuję za wszystko. Znalazłam pokój niedaleko twojego mieszkania. Nie chcę już być dla ciebie ciężarem. Wiem, że to trudne dla nas obu, ale wierzę, że jeszcze będziemy mogły być przyjaciółkami – tylko inaczej.
Aga”
Usiadłam przy stole i długo patrzyłam na jej pismo. Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Wiedziałam, że zrobiłyśmy to, co musiałyśmy – dla siebie i dla naszej przyjaźni.
Dziś mijają trzy miesiące od tamtego dnia. Spotykamy się raz w tygodniu na kawie w pobliskiej kawiarni. Nasze rozmowy są inne – mniej intensywne, bardziej ostrożne. Ale czuję, że powoli odbudowujemy to, co straciłyśmy.
Czasem zastanawiam się: czy każda przyjaźń musi przejść przez kryzys? Czy można być dla kogoś wsparciem bez zatracania siebie? Może właśnie wtedy dowiadujemy się najwięcej o sobie i o innych…