Ostatnia Nadzieja Stanisława: Historia o Samotności, Stracie i Niespodziewanym Ocaleniu

— Znowu ten sam sen… — mruknąłem do siebie, budząc się z ciężkim westchnieniem. W mojej głowie wciąż powracał obraz: Maria, moja żona, uśmiecha się do mnie zza kuchennego stołu, a nasz syn Tomek biega po podwórku. Potem nagle wszystko znika, zostaje tylko cisza. Otworzyłem oczy i spojrzałem na zegar — była piąta rano. Wstałem z łóżka, czując ból w stawach, który przypominał mi o każdym przeżytym roku.

Od śmierci Marii minęło już siedem lat, a od tragicznego wypadku Tomka — cztery. Mój świat się skończył. Został tylko dom, ogród i puste miejsce przy stole. Sąsiedzi czasem zaglądali, ale coraz rzadziej. „Stasiu, jak zdrowie?” — pytali z uprzejmości, ale widziałem w ich oczach litość. Nie chciałem jej. Chciałem tylko, żeby ktoś mnie jeszcze potrzebował.

Tego ranka postanowiłem przejść się na spacer po lesie za wsią. Zawsze tam chodziłem z Tomkiem na grzyby. Teraz chodziłem sam, bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. Szedłem powoli, rozglądając się po mokrej trawie i słuchając śpiewu ptaków. Nagle usłyszałem cichy pisk. Zatrzymałem się i spojrzałem pod nogi. Przy drodze stał zniszczony karton, a w nim coś się poruszało.

— Co to za nieszczęście… — szepnąłem, zaglądając do środka. W kartonie leżał mały, trzęsący się szczeniak. Był brudny, wychudzony i patrzył na mnie wielkimi, przerażonymi oczami. Przez chwilę stałem nieruchomo. Przypomniało mi się, jak Tomek zawsze marzył o psie. „Tato, kupimy kiedyś psa?” — pytał co roku na urodziny. Nigdy nie kupiliśmy.

— No dobrze, maluchu… — powiedziałem cicho i ostrożnie wziąłem go na ręce. Szczeniak wtulił się we mnie tak mocno, jakby wiedział, że jestem jego ostatnią szansą.

Wróciłem do domu szybciej niż zwykle. Umyłem psa w starej misce po Tomku i dałem mu trochę mleka. Nazwałem go Burek — tak jak nazywały się wszystkie wiejskie psy w moim dzieciństwie. Burek szybko się zadomowił. Chodził za mną krok w krok, spał przy moim łóżku i merdał ogonem za każdym razem, gdy spojrzałem w jego stronę.

Z czasem zacząłem mówić do niego coraz więcej. Opowiadałem mu o Marii, o Tomku, o tym, jak kiedyś wyglądała nasza wieś. Czasem miałem wrażenie, że naprawdę mnie słucha.

Pewnego wieczoru usiadłem przy stole i spojrzałem na zdjęcie rodziny stojące na kredensie.

— Wiesz, Burek… — zacząłem cicho — czasem myślę, że już nie mam po co żyć. Wszystko, co kochałem, odeszło. Ty też kiedyś odejdziesz…

Burek podszedł do mnie i położył łapę na mojej dłoni. Poczułem ciepło i coś ścisnęło mnie w gardle.

Kilka tygodni później wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.

Była burza. Wiatr wył za oknem, deszcz bębnił o dach tak głośno, że nie mogłem zasnąć. Nagle poczułem silny ból w klatce piersiowej. Upadłem na podłogę i nie mogłem złapać tchu.

— Pomocy… — wyszeptałem bezsilnie.

Burek zaczął szczekać jak oszalały. Słyszałem jego pazury stukające o podłogę i szczekanie dobiegające aż do drzwi wejściowych. Po chwili usłyszałem głosy sąsiadów.

— Co się dzieje? — krzyknęła pani Zosia zza płotu.

— To chyba Stasiu! — odpowiedział pan Marek.

Drzwi otworzyły się z hukiem. Ktoś zadzwonił po karetkę. Pamiętam tylko światła i głosy lekarzy.

Obudziłem się w szpitalu dwa dni później. Lekarz powiedział mi, że miałem zawał serca i gdyby nie szybka reakcja sąsiadów — a właściwie Burka — mogło mnie już nie być.

Po powrocie do domu Burek nie odstępował mnie na krok. Sąsiedzi zaczęli częściej zaglądać, pytali o zdrowie, przynosili jedzenie dla mnie i dla psa.

Pewnego dnia przyszła do mnie młoda kobieta z dzieckiem na ręku.

— Panie Stanisławie, słyszałam o tym wszystkim… Może potrzebuje pan pomocy? Mogę czasem zrobić zakupy albo posiedzieć z panem?

Spojrzałem na nią zdziwiony.

— Dziękuję… Ale mam już swojego anioła stróża — powiedziałem i pogłaskałem Burka po głowie.

Z czasem zaczęliśmy z Burkiem wychodzić na dłuższe spacery po wsi. Ludzie zatrzymywali się, rozmawiali ze mną o pogodzie, o dawnych czasach, o psie. Czułem się mniej samotny niż kiedykolwiek przez ostatnie lata.

Czasami siadam wieczorem przy oknie i patrzę na zachód słońca nad polami.

— Maria… Tomek… Może jeszcze nie czas się żegnać? Może życie ma dla mnie jeszcze jakiś sens? — mówię wtedy cicho do siebie.

Czasami zastanawiam się: czy to przypadek sprawił, że znalazłem Burka? Czy może to był znak od losu? Czy człowiek może jeszcze odnaleźć nadzieję tam, gdzie wydawało się jej już nie być?

A wy? Czy wierzycie w takie cuda?