Obiad na kredyt: Jak Tomek nauczył mnie, że zaufanie ma swoją cenę
– Słuchaj, Michał… możesz mi pożyczyć dwie dychy na obiad? Oddam ci jutro, przysięgam – Tomek patrzył na mnie z tym swoim rozbrajającym uśmiechem, który znałem od lat. Byliśmy razem w tej fabryce od początku, a ja zawsze uważałem go za brata. Właśnie kończyliśmy poranną zmianę, a ja czułem się zmęczony jak nigdy.
W portfelu miałem ostatnie banknoty, ale nie potrafiłem mu odmówić. – Jasne, weź. Tylko pamiętaj, bo sam mam rachunki do zapłacenia – mruknąłem, podając mu pieniądze. Tomek uśmiechnął się szeroko i poklepał mnie po ramieniu. – Dzięki, Michał. Jesteś najlepszy.
Nie wiedziałem wtedy, że ta drobna przysługa będzie początkiem końca naszej przyjaźni.
Następnego dnia Tomek nie przyszedł do pracy. Zadzwoniłem do niego, ale nie odbierał. Przez kolejne dni tłumaczył się SMS-ami: „Sorry, Michał, miałem sprawę do załatwienia”, „Dziś też mnie nie będzie, szef wie”. Zaczęło mnie to irytować, ale tłumaczyłem sobie, że pewnie ma kłopoty rodzinne – jego żona ostatnio straciła pracę, a dzieci ciągle chorowały.
Po tygodniu Tomek wrócił do pracy jak gdyby nigdy nic. – Oddam ci dziś kasę – rzucił na powitanie. Ale dzień minął, a pieniędzy nie zobaczyłem. Wieczorem podszedłem do niego w szatni.
– Tomek, mówiłeś, że oddasz…
– Michał, no daj spokój! To tylko dwie dychy! – warknął nagle. – Co ty, biedny jesteś?
Zamurowało mnie. Nigdy wcześniej nie widziałem go takiego. Zawsze był duszą towarzystwa, żartował nawet w najgorszych chwilach. Teraz patrzył na mnie z pogardą.
– Nie chodzi o pieniądze – odpowiedziałem cicho. – Chodzi o zasadę.
– Zasady? Ty się lepiej zastanów nad sobą! – rzucił i wyszedł trzaskając drzwiami.
Przez kolejne dni atmosfera w pracy była napięta. Koledzy zaczęli szeptać za moimi plecami. Ktoś rzucił: „Michał to sknera”, inny: „Tomek zawsze pomagał wszystkim”. Czułem się osaczony we własnym zespole.
Wieczorami wracałem do domu i opowiadałem wszystko żonie. – Może przesadzasz? – pytała Ania. – Może Tomek naprawdę ma ciężko?
– Ale czy to powód, żeby mnie tak traktować? – odpowiadałem sfrustrowany.
W weekend postanowiłem odwiedzić Tomka w domu. Jego żona otworzyła mi drzwi z podkrążonymi oczami.
– Michał… Tomek nie chce z nikim rozmawiać. Siedzi w pokoju i pije piwo od rana.
– Mogę wejść?
– Spróbuj…
Wszedłem do środka. W salonie panował bałagan, dzieci bawiły się na podłodze, a Tomek siedział w fotelu z butelką w ręku.
– Czego chcesz? – zapytał bez emocji.
– Chciałem pogadać… O nas. O tym wszystkim.
– Nie ma o czym gadać. Ty swoje, ja swoje.
Usiadłem naprzeciwko niego i przez chwilę milczeliśmy.
– Tomek… zawsze byliśmy jak bracia. Dlaczego to wszystko tak się potoczyło?
– Bo życie to nie bajka, Michał! Ty masz wszystko poukładane: dom, żonę, dzieci zdrowe… A ja? Ja muszę kombinować! Nawet na głupi obiad muszę pożyczać!
Poczułem gulę w gardle. Chciałem mu pomóc, ale nie wiedziałem jak.
– Mógłbyś po prostu powiedzieć…
– A co by to zmieniło? I tak byś mnie oceniał!
Wyszedłem stamtąd z ciężkim sercem. Przez kolejne dni unikaliśmy się w pracy. Zespół zaczął się dzielić: jedni stali po mojej stronie, inni po Tomka. Produkcja zaczęła kuleć, szef wezwał mnie na rozmowę.
– Michał, co się dzieje z twoją brygadą? Wyniki spadają!
– Przepraszam… To przez konflikt osobisty. Postaram się to naprawić.
Ale jak naprawić coś, co pękło na zawsze?
Pewnego dnia Tomek nie pojawił się już więcej w pracy. Podobno wyjechał za granicę za chlebem. Zostawił po sobie pustkę i niesmak.
Dziś mijają dwa lata od tamtych wydarzeń. Często wracam myślami do tamtej rozmowy w jego salonie. Czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy naprawdę warto było walczyć o te dwie dychy?
Może czasem warto odpuścić… Ale czy wtedy nie tracimy siebie?
Czy zaufanie naprawdę ma swoją cenę? A jeśli tak — to kto ją ustala?