Obcy za drzwiami: Gdy nieznajomi żądają dostępu do mojego mieszkania

– Proszę pani, my naprawdę nie mamy gdzie się podziać! – krzyczała kobieta przez drzwi, stukając coraz mocniej. Stałam po drugiej stronie, z kluczami w dłoni, sercem bijącym jak szalone i głową pełną sprzecznych myśli. To był poniedziałkowy wieczór, kiedy wróciłam z pracy do mojego wynajmowanego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Zamiast ciszy i spokoju, zastałam pod drzwiami rodzinę – matkę, ojca i dwójkę dzieci, z walizkami i zmęczonymi twarzami.

– Przepraszam, ale ja tu mieszkam i nie rozumiem, o co chodzi – powiedziałam niepewnie, próbując zachować dystans. Kobieta spojrzała na mnie z rozpaczą.

– Właściciel powiedział nam, że możemy się tu wprowadzić! Mamy umowę! – wyciągnęła jakieś papiery, ale przez wizjer widziałam tylko zmięte kartki.

W głowie miałam mętlik. Wynajmowałam to mieszkanie od pana Zbigniewa od ponad roku. Wszystko było legalnie, przez agencję. Nigdy nie słyszałam o żadnych innych lokatorach. A jednak ci ludzie wyglądali na zdesperowanych i wyczerpanych. Dzieci tuliły się do siebie na klatce schodowej.

Zadzwoniłam do właściciela.

– Panie Zbyszku, co się dzieje? Jacyś ludzie twierdzą, że mają umowę na to mieszkanie!

– Proszę się nie przejmować, to jakaś pomyłka. Zaraz tam przyjadę – odpowiedział spokojnie, ale w jego głosie wyczułam nerwowość.

Czekałam przy drzwiach, słysząc ciche łkanie dzieci i szept rodziców. Czułam się jak więzień we własnym domu. W głowie kłębiły mi się pytania: Czy powinnam ich wpuścić? Może rzeczywiście są ofiarami jakiegoś oszustwa? A może to próba włamania?

W końcu przyjechał właściciel. Rozmowa na korytarzu była burzliwa. Rodzina pokazywała umowę podpisaną przez… pana Zbigniewa. On jednak upierał się, że to fałszywka.

– To niemożliwe! Ja wynajmuję tylko pani! – krzyczał.

Kobieta zaczęła płakać.

– Sprzedaliśmy wszystko, żeby tu zamieszkać! Nie mamy dokąd pójść!

Patrzyłam na nich i czułam narastające poczucie winy. Przecież ja miałam gdzie wrócić – do rodziców pod Radomem, do przyjaciółki na drugim końcu miasta. Oni byli tu z walizkami i dziećmi.

Właściciel wezwał policję. Funkcjonariusze przyjechali po pół godzinie i zaczęli sprawdzać dokumenty. Okazało się, że umowa tej rodziny była podpisana na inny adres – mieszkanie w tej samej kamienicy, ale piętro niżej. Ktoś ich oszukał.

Policja spisała protokół, a ja patrzyłam na tę rodzinę z coraz większym żalem. Dzieci były głodne i zmęczone. Kobieta poprosiła mnie o szklankę wody dla synka. Przez chwilę zawahałam się – przecież mogłam im pomóc, choćby chwilowo.

– Proszę wejść na chwilę – powiedziałam cicho, otwierając drzwi.

Weszli ostrożnie, jakby bali się zrobić mi krzywdę. Dzieci usiadły na dywanie i zaczęły płakać z ulgi. Kobieta podziękowała mi szeptem.

Właściciel patrzył na mnie z wyrzutem:

– Pani Marto, nie powinna ich pani wpuszczać! To niebezpieczne!

Ale ja już nie mogłam inaczej. Przyniosłam im herbatę i kanapki. Siedzieliśmy w milczeniu, aż policja znalazła dla nich miejsce w noclegowni.

Po wszystkim długo nie mogłam zasnąć. W głowie miałam obraz tych dzieci i pytanie: co by było, gdyby to mnie ktoś tak oszukał? Czy znalazłabym w sobie siłę prosić obcych o pomoc?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama:

– Marta, słyszałam o wszystkim od sąsiadki. Dlaczego ich wpuściłaś? Przecież mogło ci się coś stać!

– Mamo, oni byli naprawdę zdesperowani…

– Ale to nie twoja sprawa! Musisz myśleć o sobie!

Z jednej strony rozumiałam jej troskę. Z drugiej – czułam się winna, że mogłam zrobić więcej. Przez kolejne dni wracałam myślami do tej nocy. W pracy byłam rozkojarzona, bałam się wracać do domu po zmroku.

Kilka dni później spotkałam tę rodzinę na przystanku autobusowym. Kobieta podeszła do mnie i uśmiechnęła się smutno:

– Dziękuję za tamtą noc. To dużo dla nas znaczyło.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czułam ulgę i smutek jednocześnie.

Od tamtej pory inaczej patrzę na ludzi proszących o pomoc. Zastanawiam się: gdzie leży granica między bezpieczeństwem a współczuciem? Czy powinniśmy pomagać każdemu kosztem własnego spokoju? Czy można być dobrym człowiekiem w świecie pełnym nieufności?

Czasem budzę się w nocy i słyszę echo tamtego stukania do drzwi. I pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy wy byście otworzyli?