Niekończący się płacz z mieszkania 3B: Co naprawdę dzieje się za zamkniętymi drzwiami?
— Znowu to samo! — syknęłam przez zaciśnięte zęby, wciskając poduszkę na uszy. Była trzecia nad ranem, a z mieszkania 3B dobiegał ten sam, rozdzierający płacz. Dźwięk był tak przenikliwy, że czułam go w kościach. Mój mąż, Tomek, przewrócił się na drugi bok i mruknął: — Może to dziecko? — Ale przecież tam nie ma dzieci! — odpowiedziałam szeptem, bojąc się, że ktoś nas usłyszy. Od miesięcy cała klatka żyła tym płaczem. Każdy miał swoją teorię: pani Zofia z 2A twierdziła, że to chora psychicznie kobieta, pan Marek z 4C podejrzewał alkoholika, a ja… Ja po prostu się bałam.
W dzień życie toczyło się normalnie. Ludzie mijali się na schodach, wymieniali uprzejme „dzień dobry”, ale nikt nie patrzył sobie w oczy. Czułam, jakbyśmy wszyscy byli wspólnikami jakiejś tajemnicy. Z mieszkania 3B wychodziła czasem drobna kobieta — zawsze w szarym płaszczu, z opuszczoną głową. Nigdy nie odpowiedziała na moje „dzień dobry”.
Pewnego wieczoru, gdy wracałam z pracy, zobaczyłam ją na klatce schodowej. Stała przy skrzynce na listy i drżała tak mocno, że aż klucze w jej dłoni dzwoniły o metal. — Wszystko w porządku? — zapytałam niepewnie. Spojrzała na mnie wielkimi, zapłakanymi oczami i tylko pokręciła głową. Chciałam coś powiedzieć, ale wtedy zza drzwi 3B rozległ się męski głos: — Anka! Wracaj natychmiast! — Kobieta zbladła i niemal wbiegła do środka.
Tej nocy płacz był jeszcze głośniejszy. Siedziałam przy stole w kuchni i nie mogłam przestać myśleć o tej kobiecie. Tomek próbował mnie uspokoić: — To nie nasza sprawa. Nie wtrącajmy się. Ale ja już nie mogłam dłużej udawać, że nic się nie dzieje.
Następnego dnia spotkałam panią Zofię pod sklepem. — Słyszała pani znowu ten płacz? — zapytała szeptem. — Może powinniśmy coś zrobić? — odpowiedziałam. Pani Zofia tylko wzruszyła ramionami: — Lepiej nie wchodzić między młot a kowadło.
Wieczorem zebrałam się na odwagę i zapukałam do drzwi 3B. Serce waliło mi jak młotem. Otworzył mi mężczyzna — wysoki, zarośnięty, o zimnych oczach. — Czego pani chce? — zapytał szorstko. — Przepraszam… Słyszałam płacz… Czy wszystko w porządku? — wydukałam. Przez chwilę patrzył na mnie tak, że miałam ochotę uciec. W końcu zamknął drzwi bez słowa.
Wróciłam do siebie roztrzęsiona. Całą noc nie mogłam zasnąć. Nad ranem usłyszałam trzask drzwi i cichy szloch na klatce schodowej. Wyszłam i zobaczyłam Ankę skuloną pod ścianą. Miała rozciętą wargę i siniaki na rękach.
— Pomogę ci — powiedziałam stanowczo i zaprowadziłam ją do siebie. Tomek patrzył na mnie z niedowierzaniem, ale nie protestował. Anka długo milczała, zanim zaczęła mówić:
— On… on mnie bije… Od lat… Nie mam dokąd pójść…
Siedziałyśmy razem do rana. Zadzwoniłam po policję i po fundację pomagającą ofiarom przemocy domowej. Anka była przerażona, ale wiedziała, że musi coś zmienić.
Gdy policja wyprowadzała jej męża w kajdankach, cała klatka stała w drzwiach mieszkań. Nikt nic nie mówił, ale widziałam ulgę w oczach sąsiadów.
Minęły tygodnie. Anka zamieszkała u swojej siostry w Piasecznie, a ja często myślę o tym, jak łatwo jest odwrócić wzrok od czyjegoś cierpienia.
Czasem pytam siebie: ile jeszcze takich historii rozgrywa się za zamkniętymi drzwiami? Czy naprawdę musimy czekać aż ktoś upadnie na naszych oczach, żeby zareagować? Co by było, gdybym wtedy nie zapukała?