Nie spodziewałam się, że rodzinne wizyty mogą być aż tak wyczerpujące. Nie chcę już, żeby przyjeżdżali, zwłaszcza mój siostrzeniec.

– Znowu przyjadą? – pytam sama siebie, patrząc na kalendarz, gdzie wielkimi literami zapisałam: „Wizyta rodziny – sobota 12:00”. Czuję, jak ściska mnie w żołądku. Jeszcze dwa dni temu cieszyłam się na myśl o spotkaniu z siostrą i jej rodziną, ale teraz… teraz czuję tylko zmęczenie i niepokój.

– Mamo, może byś się w końcu ucieszyła, że ktoś cię odwiedza – mówiłam do siebie głosem mojej matki, która zawsze powtarzała, że rodzina to świętość. Ale czy świętość powinna być tak wyczerpująca?

Wychodzę na podwórko. Kury już gdaczą, domagając się ziarna. Kot ociera się o moje nogi. Woda w studni zimna jak lód, a ja muszę ją przynieść wiadrem do domu. W piecu wygasło, więc zanim zabiorę się za cokolwiek innego, muszę rozpalić ogień. Wszystko to robię sama. Od kiedy zostałam wdową, nikt mi nie pomaga. Syn wyjechał do Warszawy, córka do Gdańska – mają swoje życie.

Ale kiedy przyjeżdża rodzina… wtedy wszystko musi być idealnie. Z piwnicy trzeba przynieść słoiki z ogórkami i kompotem, ziemniaki na obiad, mięso z zamrażarki. Wszystko wypucować, wyprać firanki, wytrzeć kurze nawet tam, gdzie nikt nie zagląda. Bo przecież „co ludzie powiedzą”, jeśli zobaczą pajęczynę w kącie?

Telefon dzwoni. To siostra.

– Haniu, będziemy trochę wcześniej. Michał chce jeszcze pojeździć na rowerze po twoim podwórku.

Michał. Mój siostrzeniec. Siedemnastoletni chłopak, który od zawsze uważał mój dom za plac zabaw. Ostatnio rozbił szybę w szopie i nawet nie przeprosił.

– Dobrze, przyjedźcie jak chcecie – odpowiadam chłodno.

– Haniu… wszystko w porządku?

– Tak, tak. Po prostu dużo pracy.

Odkładam słuchawkę i czuję łzy pod powiekami. Czy naprawdę jestem złą ciotką? Czy to ja przesadzam?

Przypominam sobie ostatnią wizytę. Michał wszedł do domu w zabłoconych butach.

– Michał! Zdejmij buty! – krzyknęłam wtedy.

– Oj ciociu, przecież to tylko trochę błota – odpowiedział z uśmiechem.

Siostra spojrzała na mnie z wyrzutem:

– Daj spokój, Hania. To tylko dziecko.

Dziecko? Siedemnastoletni chłopak? Kiedyś dzieci szanowały starszych. Ja w jego wieku pomagałam w polu, karmiłam zwierzęta, sprzątałam dom. Teraz młodzi mają wszystko za nic.

W dzień wizyty budzę się o świcie. Przez okno widzę mgłę snującą się nad łąką. W kuchni pachnie świeżo upieczonym chlebem – upiekłam go wieczorem, żeby było czym poczęstować gości.

O jedenastej jestem już zmęczona. Plecy bolą od schylania się po słoiki w piwnicy. Ręce mam czerwone od szorowania podłogi.

O dwunastej podjeżdża samochód siostry. Michał wyskakuje pierwszy i od razu biegnie do szopy.

– Michał! Nie dotykaj narzędzi! – wołam przez okno.

– Spokojnie, ciociu! – krzyczy z oddali.

Siostra wchodzi do kuchni z uśmiechem.

– Ale tu pachnie! Haniu, jak ty to wszystko ogarniasz sama?

– Jakoś muszę – odpowiadam cicho.

Przy stole rozmowa schodzi na temat mojego syna.

– Dawid nie przyjedzie na święta? – pyta siostra.

– Ma pracę…

– No tak, teraz młodzi tylko praca i praca…

Patrzę na nią i czuję ukłucie zazdrości. Jej dzieci są blisko, pomagają jej w domu. Moje rozjechały się po Polsce i dzwonią raz na tydzień.

W pewnym momencie słyszę trzask szkła. Wybiegam na podwórko. Michał stoi przy rozbitej szybie w szopie.

– Przepraszam… – mówi cicho.

– Ile razy mam powtarzać?! To nie jest twoje! – krzyczę przez łzy.

Siostra wychodzi za mną.

– Haniu, nie przesadzaj… To tylko szyba!

– Tylko szyba?! A kto ją wymieni? Ty? Michał? Ja wszystko muszę robić sama!

Cisza. Michał patrzy w ziemię. Siostra wzdycha.

– Może powinnaś kogoś zatrudnić do pomocy…

– A może powinniście mnie szanować?!

Wracam do domu i zamykam się w łazience. Płaczę długo i cicho, żeby nikt nie słyszał.

Wieczorem rodzina wyjeżdża szybciej niż zwykle. Siostra żegna się chłodno:

– Może następnym razem będzie lepsza atmosfera…

Zostaję sama w pustym domu. Cisza aż dzwoni w uszach. Siadam przy stole i patrzę na rozrzucone okruchy chleba.

Czy naprawdę rodzina zawsze musi oznaczać poświęcenie? Czy mam prawo powiedzieć „dość”, nawet jeśli to oznacza samotność?

A może to ja powinnam się zmienić? Czy ktoś jeszcze czuje się tak jak ja?