Muszę ci wszystko wyjaśnić, córeczko…

– Smacznego! – powiedziałam, siadając przy stole. Zosia spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, ale w jej oczach widziałam cień, którego nie potrafiłam rozproszyć od miesięcy. Marek, mój mąż, jak zwykle usiadł przodem do okna, z gazetą w ręku, udając, że czyta, choć doskonale wiedziałam, że podsłuchuje każdy nasz dialog. Ja zajęłam swoje miejsce – między nimi, plecami do kuchenki i zlewu. To był nasz rytuał: kolacja całą rodziną, choć ostatnio coraz częściej czułam, że coś się między nami psuje.

Zosia miała dwanaście lat i od kilku miesięcy była inna. Zamknięta w sobie, drażliwa, coraz częściej zamykała się w pokoju z telefonem. Wiedziałam, że to nie tylko wiek dojrzewania. Czułam, że coś ją gryzie. Ale nie potrafiłam się przebić przez mur milczenia.

– Mamo, mogę iść do Oli po kolacji? – zapytała nagle, nie patrząc mi w oczy.

– Zosia, przecież mówiłyśmy, że dziś zostajesz w domu. Musimy porozmawiać – odpowiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młotem.

Marek odłożył gazetę i spojrzał na mnie z wyrzutem. Wiedziałam, że nie popiera mojego pomysłu na „rodzinne rozmowy”. Dla niego wszystko było proste: szkoła, dom, obowiązki. Ale ja czułam, że jeśli teraz nie spróbuję dotrzeć do córki, stracę ją na zawsze.

– O czym chcesz rozmawiać? – Zosia podniosła wzrok. W jej oczach zobaczyłam bunt i lęk jednocześnie.

– O nas. O tym, co się dzieje w domu. O tym, co czujesz – powiedziałam cicho.

Zapadła cisza. Marek chrząknął nerwowo.

– Ewa, może nie teraz? Zosia jest zmęczona po szkole…

– Nie, Marek. Teraz albo nigdy – przerwałam mu stanowczo.

Zosia odsunęła talerz i skrzyżowała ręce na piersi.

– Nic się nie dzieje – rzuciła chłodno.

Poczułam ukłucie w sercu. Przez chwilę chciałam odpuścić. Ale przypomniałam sobie własne dzieciństwo – wieczne niedopowiedzenia, tajemnice, które zatruwały każdy dzień. Przysięgłam sobie wtedy, że moja córka nigdy nie będzie musiała zgadywać, co czuję i myślę.

– Córeczko… Muszę ci wszystko wyjaśnić – zaczęłam drżącym głosem.

Marek spojrzał na mnie ostrzegawczo. Wiedziałam, że boi się tej rozmowy tak samo jak ja. Ale już nie mogłam się cofnąć.

– Wiem, że ostatnio dużo się zmieniło. Że jesteśmy nerwowi, kłócimy się… To nie twoja wina. To my z tatą mamy problemy – powiedziałam.

Zosia spuściła głowę. Widziałam łzę spływającą po jej policzku.

– Myślałam… Myślałam, że to przeze mnie… Bo dostałam trójkę z matematyki…

Serce mi pękło.

– Nie! Kochanie, to nie ma nic wspólnego z tobą! – złapałam ją za rękę.

Marek milczał. Wiedziałam, że czuje się winny. Od miesięcy oddalaliśmy się od siebie. Praca pochłaniała go bez reszty, a ja czułam się coraz bardziej samotna w naszym małym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie.

Zosia zaczęła płakać na dobre.

– Boję się… Boję się, że się rozwiedziecie… Ola mówiła, że jej rodzice też tak zaczynali…

Objęłam ją mocno.

– Nie wiem jeszcze, co będzie dalej… Ale jedno ci obiecuję: zawsze będziemy twoimi rodzicami. I zawsze będziemy cię kochać – wyszeptałam.

Marek wstał od stołu i podszedł do nas. Położył rękę na moim ramieniu.

– Przepraszam was obie… Za to wszystko – powiedział cicho.

W tej chwili poczułam ulgę i strach jednocześnie. Ulgę, bo w końcu powiedzieliśmy prawdę. Strach – bo nie wiedziałam, co będzie dalej.

Wieczorem Zosia zasnęła wtulona we mnie jak wtedy, gdy była mała. Marek siedział w kuchni i patrzył przez okno na rozświetlone bloki sąsiadów. W końcu usiadłam obok niego.

– Myślisz, że jeszcze możemy to naprawić? – zapytałam szeptem.

Nie odpowiedział od razu. W jego oczach widziałam zmęczenie i żal.

– Nie wiem… Ale musimy spróbować dla niej – odpowiedział po dłuższej chwili.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwsze lata małżeństwa pełne śmiechu i marzeń; narodziny Zosi; pierwsze kłótnie o drobiazgi; potem coraz większe milczenie między nami…

Rano obudziłam się z ciężkim sercem. Zosia już szykowała się do szkoły. Podeszłam do niej i pocałowałam ją w czoło.

– Pamiętaj: zawsze możesz ze mną porozmawiać – powiedziałam cicho.

Uśmiechnęła się lekko i wyszła z domu.

Zostałam sama w kuchni. Spojrzałam na puste krzesła przy stole i poczułam łzy napływające do oczu.

Czy szczerość wystarczy, żeby uratować rodzinę? Czy można odbudować zaufanie po tylu latach niedopowiedzeń? Może czasem najtrudniejsze rozmowy są właśnie tymi najbardziej potrzebnymi…