Kiedy życie staje się szare: Historia Pawła, który szukał barw w świecie pełnym cieni
— Paweł, znowu siedzisz przy tych swoich bohomazach? — głos mamy przeszył ciszę jak nóż. Siedziałem na podłodze w moim pokoju, otoczony tubkami farb i niedokończonym płótnem. Kolory na obrazie wydawały się wyblakłe, jakby odbijały to, co czułem w środku. — Może byś w końcu zrobił coś pożytecznego? Pomógł ojcu w warsztacie?
Zacisnąłem zęby. Ile razy jeszcze usłyszę te same słowa? Ile razy będę musiał tłumaczyć, że to, co dla nich jest stratą czasu, dla mnie jest wszystkim?
— Mamo, ja nie chcę być jak tata. Nie chcę całe życie naprawiać cudzych samochodów.
— Ale przynajmniej miałbyś pewny zawód! — krzyknęła. — A tak? Co ci da to twoje malowanie?
Nie odpowiedziałem. Wyszedłem z domu trzaskając drzwiami. Czułem, jak łzy napływają mi do oczu. W naszym miasteczku pod Radomiem każdy znał każdego. Każdy miał swoje miejsce: nauczycielka, mechanik, sprzedawczyni w sklepie. Artysta? To nie zawód. To fanaberia.
Szkoła była jeszcze gorsza. Koledzy śmiali się ze mnie, kiedy przynosiłem szkicownik na przerwy.
— Pawełek znowu będzie rysował kwiatki? — śmiał się Tomek.
— Może namalujesz portret naszej pani od polskiego? — dodał inny.
Udawałem, że mnie to nie rusza. Ale bolało. Każdego dnia coraz bardziej czułem się jak obcy wśród swoich.
Jedyną osobą, która mnie rozumiała, była babcia Zosia. To ona podarowała mi pierwsze farby i powiedziała: „Maluj sercem, a świat kiedyś to zobaczy”. Ale babci już nie było. Zostały tylko jej słowa i stare zdjęcie na komodzie.
Wieczorami siadałem przy oknie i patrzyłem na szare ulice naszego miasteczka. Czasem wyobrażałem sobie, że jestem gdzie indziej — w Krakowie albo Warszawie, gdzie artyści mają swoje galerie i nikt nie patrzy na nich jak na dziwaków.
Pewnego dnia postanowiłem spróbować czegoś szalonego. Wysłałem zgłoszenie na konkurs malarski do Warszawy. Temat: „Barwy codzienności”. Malowałem przez trzy noce z rzędu. Na obrazie była moja mama przy kuchennym stole, tata w warsztacie i ja — stojący na środku, z paletą w ręku, otoczony szarością. Tylko moje dłonie były kolorowe.
Kiedy wysłałem obraz, poczułem ulgę. Przez chwilę uwierzyłem, że może coś się zmieni.
Ale odpowiedź nie przyszła. Mijały tygodnie. Mama coraz częściej mówiła o pracy w warsztacie. Ojciec milczał, ale widziałem w jego oczach rozczarowanie.
W końcu przyszedł list. Drżącymi rękami otworzyłem kopertę.
„Dziękujemy za udział w konkursie. Niestety, nie zakwalifikował się Pan do finału.”
Świat zawirował mi przed oczami. Usiadłem na łóżku i płakałem jak dziecko. Wszystko straciło sens.
Przez kolejne dni nie dotykałem farb. Chodziłem do warsztatu ojca i pomagałem mu przy samochodach. Ręce miałem brudne od smaru, a serce coraz cięższe.
— Widzisz synu? — powiedział ojciec pewnego wieczoru. — Życie to nie bajka. Trzeba robić to, co trzeba.
— A jeśli ja nie chcę tak żyć? — zapytałem cicho.
Ojciec spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął.
— Ja też kiedyś chciałem być kimś innym — powiedział niespodziewanie. — Ale życie wybrało za mnie.
Te słowa zostały ze mną na długo.
Pewnej nocy obudził mnie hałas za oknem. Spojrzałem przez szybę i zobaczyłem sąsiada pijanego pod sklepem. Krzyczał coś o tym, że życie jest niesprawiedliwe. Pomyślałem wtedy: czy ja też skończę tak samo? Zgorzkniały i przegrany?
Następnego dnia poszedłem do starego domu babci. W piwnicy znalazłem jej stare szkicowniki i listy do dziadka z czasów wojny. Czytałem je godzinami. W jednym z nich napisała: „Nigdy nie pozwól światu zgasić twojego światła”.
To był moment przełomowy. Postanowiłem spróbować jeszcze raz.
Zacząłem malować nocami, kiedy wszyscy spali. Malowałem to, co bolało: samotność, niezrozumienie, tęsknotę za czymś więcej. Każdy obraz był jak krzyk o pomoc.
W końcu zebrałem odwagę i pokazałem swoje prace nauczycielce plastyki z liceum — pani Marii Nowak.
— Paweł… — powiedziała ze łzami w oczach — masz dar. Nie możesz go zmarnować.
To ona pomogła mi znaleźć stypendium artystyczne w Krakowie. Kiedy powiedziałem rodzicom o wyjeździe, wybuchła burza.
— Zwariowałeś?! — krzyczała mama. — Zostawisz nas dla jakichś obrazków?
— To moje życie! — odpowiedziałem pierwszy raz w życiu stanowczo.
Ojciec milczał długo, a potem tylko skinął głową.
Wyjechałem z jedną walizką i teczką pełną obrazów. Kraków przywitał mnie deszczem i zapachem kawy z dworca. Było ciężko: brak pieniędzy, samotność w wielkim mieście, tęsknota za domem.
Ale po raz pierwszy poczułem się wolny.
Dziś mam swoją małą pracownię na Kazimierzu. Moje obrazy wiszą w kawiarniach i galeriach. Rodzice czasem dzwonią — mama pyta czy jem ciepłe obiady, ojciec czy nie brakuje mi narzędzi do pracy (wciąż nie mówi „farby”).
Czasem wracam do rodzinnego domu i patrzę na stare ulice mojego miasteczka. Już nie są takie szare jak kiedyś.
Czy warto było walczyć o swoje marzenia? Czy każdy z nas ma odwagę wyjść poza ramy tego, co narzuca nam świat?
A Ty… czy potrafiłbyś zostawić wszystko dla jednej iskry nadziei?