A ja kocham cię mocniej – historia Ingi i Borysa
— Inga! Inga! — głos Borysa rozdzierał ciszę szpitalnego korytarza, ale ja już go nie słyszałam. Moja głowa lekko kołysała się w rytm pchanego wózka, a światło jarzeniówek nad moją twarzą zamieniało się w rozmazane smugi. Czułam tylko chłód, który wpełzał pod moją skórę, i dziwną lekkość, jakbym unosiła się ponad wszystkim. Lekarz zagrodził Borysowi drogę. — Tu pan nie może wejść. Proszę czekać na zewnątrz.
Nie wiem, ile czasu minęło od tamtej chwili. Wiem tylko, że kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam białe ściany i usłyszałam cichy szum aparatury. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Potem wróciły obrazy: upadek w kuchni, ból przeszywający brzuch, przerażone oczy Borysa i jego drżące ręce wybierające numer pogotowia. „To tylko przemęczenie,” powtarzałam sobie przez ostatnie tygodnie, ignorując sygnały wysyłane przez ciało. Praca, dom, dzieci, wieczne pretensje teściowej, że nie jestem dość dobrą żoną dla jej syna… Wszystko to przygniotło mnie jak ciężki kamień.
Borys siedział przy moim łóżku, kiedy odzyskałam świadomość. Jego oczy były czerwone od płaczu. — Inga, bałem się… Myślałem, że cię stracę — wyszeptał, ściskając moją dłoń tak mocno, że aż zabolało. Chciałam go przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie miałam siły nawet się uśmiechnąć.
Lekarze mówili coś o operacji, o powikłaniach po zapaleniu wyrostka, o tym, że byłam blisko sepsy. Słuchałam ich jak przez mgłę. Najbardziej bolało mnie to, że nie mogłam być z dziećmi. Zosia miała dopiero pięć lat i panicznie bała się spać bez mnie. Franek był starszy, ale widziałam w jego oczach niepokój i pytania, na które nie umiałam odpowiedzieć.
Teściowa przyszła do szpitala już następnego dnia. Stanęła przy łóżku z miną srogiego sędziego i zamiast zapytać o moje zdrowie, zaczęła: — Mówiłam Borysowi, że za dużo bierzesz na siebie. Dom to nie korporacja! Kobieta powinna znać swoje miejsce i dbać o rodzinę, a nie gonić za karierą! — Jej słowa cięły mnie jak noże. Borys próbował ją uciszyć, ale ona była nie do zatrzymania. — Teraz patrzcie! Dzieci bez matki, syn ledwo żywy ze strachu… To wszystko przez twoją ambicję!
Łzy napłynęły mi do oczu. Chciałam krzyczeć, bronić się, powiedzieć jej, że robię wszystko dla tej rodziny — pracuję po nocach, gotuję obiady na zapas, odrabiam z dziećmi lekcje… Ale głos ugrzązł mi w gardle. Borys odprowadził matkę do drzwi i wrócił do mnie z poczuciem winy wypisanym na twarzy.
— Przepraszam cię za nią — powiedział cicho. — Ona po prostu się boi… Ja też się boję.
Przez kolejne dni leżałam w szpitalu i myślałam o swoim życiu. O tym, jak bardzo się pogubiłam między oczekiwaniami innych a własnymi marzeniami. O tym, jak bardzo kocham Borysa i dzieci, ale też jak bardzo brakuje mi wsparcia. Zawsze byłam tą silną — tą, która ogarnia wszystko i wszystkich. Ale teraz byłam słaba jak nigdy wcześniej.
Pewnego wieczoru Borys przyszedł do mnie z bukietem tulipanów — moich ulubionych kwiatów. Usiadł na brzegu łóżka i długo milczał.
— Wiesz… — zaczął w końcu — …ja też zawaliłem. Pozwoliłem mamie mówić ci te wszystkie rzeczy. Nie stanąłem po twojej stronie tak często, jak powinienem. Zawsze myślałem, że jesteś niezniszczalna.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach szczerość i strach. — A ja kocham cię mocniej niż kiedykolwiek — wyszeptałam. — Ale nie dam już rady sama wszystkiego dźwigać.
Wróciłam do domu po dwóch tygodniach. Dzieci rzuciły mi się na szyję, a ja płakałam ze szczęścia i ulgi. Ale nic już nie było takie samo. Każdy dzień był walką: z własnym ciałem, które powoli wracało do sił; z teściową, która nie mogła pogodzić się z moją „słabością”; z Borysem, który próbował być lepszym mężem i ojcem, ale sam gubił się w nowej rzeczywistości.
Pewnej nocy usłyszałam ich kłótnię w kuchni:
— Mamo! Przestań ją obwiniać! To moja żona i matka moich dzieci! — krzyczał Borys.
— Ty nic nie rozumiesz! Kiedyś kobiety były silniejsze! — odparła teściowa.
— Ona jest silna! Ale każdy ma swoje granice!
Leżałam w łóżku i płakałam cicho do poduszki. Czy naprawdę muszę wybierać między sobą a rodziną? Czy kobieta zawsze musi być silna?
Z czasem nauczyliśmy się rozmawiać o swoich uczuciach. Zaczęliśmy chodzić na terapię dla par. Teściowa powoli zaczęła akceptować fakt, że świat się zmienia i że jej synowa też ma prawo być zmęczona i słaba.
Dziś wiem jedno: miłość to nie tylko piękne słowa i gesty. To codzienna walka o siebie nawzajem — nawet wtedy, gdy wydaje się, że wszystko jest przeciwko nam.
Czasem patrzę na Borysa i pytam siebie: czy gdyby nie ta choroba, umielibyśmy tak naprawdę rozmawiać? Czy musiałam upaść tak nisko, żeby ktoś wreszcie usłyszał mój cichy krzyk o pomoc?
A wy? Czy potraficie prosić o wsparcie zanim będzie za późno?