Przekroczyłam policyjną taśmę, nie wiedząc, że za nią leży mój syn – historia jednej nocy, która zmieniła wszystko
– Proszę pani, nie może pani tędy przejechać – usłyszałam przez opuszczoną szybę, gdy policyjny radiowóz zablokował wjazd na naszą ulicę. Była druga w nocy, a ja wracałam z kolejnej nocnej zmiany w szpitalu. Zmęczenie ściskało mi skronie, a myśli błądziły gdzieś między listą zakupów a tym, czy Bartek odrobił zadanie z matematyki. – Mieszkam tu, na końcu ulicy – odpowiedziałam, próbując ukryć irytację. Policjant spojrzał na mnie z wahaniem, po czym skinął głową. – Proszę jechać ostrożnie.
Nie zwróciłam uwagi na światła migające za taśmą. Nie widziałam ciała leżącego na asfalcie, przykrytego folią. W głowie miałam tylko jedno: szybki prysznic i spać. Przejechałam obok miejsca zdarzenia, nieświadoma, że właśnie mijam najważniejszy moment mojego życia.
Telefon zadzwonił, gdy zamykałam drzwi od mieszkania. Numer wyświetlił się jako „Nieznany”.
– Halo? – odebrałam zniecierpliwiona.
– Czy rozmawiam z panią Anną Nowak? – zapytał męski głos.
– Tak, to ja.
– Tu aspirant Kowalczyk z Komendy Miejskiej Policji. Proszę pani… pani syn Bartek miał wypadek. Proszę natychmiast przyjechać na ulicę Lipową.
Wtedy czas się zatrzymał. Wybiegłam z mieszkania, klucze wypadły mi z rąk. Serce waliło jak oszalałe. Przebiegłam przez klatkę schodową, nie czując nóg. Na ulicy Lipowej stały radiowozy, karetka i tłum ludzi. Policjant zatrzymał mnie przy taśmie.
– To mój syn! – krzyknęłam, próbując się wyrwać.
Ktoś mnie złapał za ramiona. To była sąsiadka, pani Zosia. – Aniu… nie możesz tam iść…
– Co się stało?! Gdzie jest Bartek?!
Policjant podszedł do mnie powoli. Widziałam w jego oczach współczucie i bezradność. – Pani syn został potrącony przez samochód. Kierowca uciekł z miejsca zdarzenia…
Nie pamiętam, jak upadłam na kolana. Nie pamiętam krzyku. Pamiętam tylko zimno asfaltu pod dłońmi i echo własnego głosu odbijające się od bloków: „Bartek! Bartek!”
Mój mąż, Paweł, przyjechał godzinę później. Był blady jak ściana. – Dlaczego go puściłaś tak późno na dwór? – zapytał przez łzy.
Nie miałam odpowiedzi. Bartek miał 16 lat, był uparty jak osioł. Ostatnio coraz częściej wychodził wieczorami, tłumacząc się spotkaniami z kolegami. Kłóciliśmy się o to niemal codziennie.
– Musisz mu zaufać – powtarzałam Pawłowi. – Nie możemy go trzymać pod kloszem.
Teraz te słowa dźwięczały mi w głowie jak przekleństwo.
W kolejnych dniach żyliśmy jak w zawieszeniu. Policja przesłuchiwała sąsiadów, szukała świadków. W mediach pojawiły się zdjęcia miejsca wypadku. Ktoś napisał w internecie: „Pewnie szedł naćpany”. Chciałam krzyczeć ze złości i bezsilności.
Bartek był dobrym chłopakiem. Lubił grać w piłkę, miał marzenia o studiach na AWF-ie. Ostatnio jednak coś się zmieniło. Coraz częściej zamykał się w swoim pokoju, unikał rozmów. Próbowałam do niego dotrzeć, ale zawsze kończyło się kłótnią.
– Mamo, nie rozumiesz mnie! – rzucał przez ramię.
Może rzeczywiście go nie rozumiałam? Może byłam zbyt zajęta pracą? Może powinnam była bardziej pilnować?
Paweł obwiniał mnie o wszystko. – Gdybyś była w domu… Gdybyś nie pracowała po nocach…
Nie wiedziałam już, czy bardziej boli mnie strata Bartka, czy to, że nasza rodzina rozpada się na moich oczach.
Pogrzeb był jak zły sen. Widziałam twarze kolegów Bartka, zapuchnięte od płaczu oczy jego dziewczyny Oli. Ksiądz mówił o nadziei i przebaczeniu, ale ja czułam tylko pustkę.
Wieczorami siedziałam przy jego biurku i przeglądałam zeszyty. W jednym z nich znalazłam list:
„Mamo, wiem, że się martwisz. Czasem czuję się samotny nawet w domu. Chciałbym być silniejszy, ale nie zawsze umiem sobie poradzić…”
Czy mogłam coś zrobić? Czy mogłam go uratować?
Śledztwo utknęło w martwym punkcie. Kierowca nie został znaleziony. Każdego dnia patrzyłam przez okno na ulicę Lipową i zastanawiałam się, kto mógł to zrobić i dlaczego uciekł.
Paweł wyprowadził się po kilku miesiącach. Nie potrafiliśmy już ze sobą rozmawiać bez wyrzutów i łez.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu pełnym wspomnień i niedopowiedzianych słów.
Czasem myślę o tej nocy i o tym momencie, gdy przejeżdżałam obok policyjnej taśmy. Gdybym wtedy wiedziała… Gdybym zatrzymała się choć na chwilę…
Czy można wybaczyć sobie coś takiego? Czy można jeszcze kiedyś poczuć spokój?
Może ktoś z was zna odpowiedź.