Oddać serce, by ktoś inny mógł żyć: Historia o małej Zosi i ostatnim pożegnaniu
— Mamo, czy Zosia się obudzi? — zapytał szeptem mój starszy syn, Michał, stojąc przy łóżku szpitalnym. Jego oczy były czerwone od płaczu, a dłonie kurczowo ściskały pluszowego misia Zosi. W tej chwili świat przestał istnieć. Byłam tylko ja, Michał i moja maleńka Zosia, która leżała bez ruchu, z drobną rączką wystającą spod białej kołdry.
Nie pamiętam, jak znalazłam się w tej sali. Wszystko wydarzyło się tak szybko — zwykły dzień w parku, śmiech dzieci, potem nagły krzyk, pisk opon, karetka. Lekarze mówili coś o urazie głowy, o śpiączce farmakologicznej. Przez pierwsze godziny wierzyłam, że to tylko zły sen. Że zaraz się obudzi, spojrzy na mnie swoimi wielkimi oczami i powie: „Mamusiu, przytul mnie”.
Ale czas płynął nieubłaganie. Zosia nie otwierała oczu. Lekarze przychodzili i odchodzili, a ja coraz bardziej czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Mąż, Tomek, próbował być silny dla nas wszystkich, ale widziałam, jak nocami płacze w łazience. Michał przestał mówić. Moja mama przyjechała z Krakowa i siedziała ze mną na zmianę przy łóżku Zosi.
Pewnego popołudnia do sali weszła pani doktor Nowak. Miała łagodne oczy i głos tak cichy, że ledwo go słyszałam.
— Pani Anno… — zaczęła niepewnie. — Stan Zosi jest bardzo poważny. Wiemy już na pewno, że nie odzyska przytomności. Bardzo mi przykro…
Nie słyszałam reszty jej słów. W głowie dudniło mi tylko jedno zdanie: „Zosia już nigdy się nie obudzi”.
Potem przyszła rozmowa o możliwości oddania organów. Pani doktor mówiła o innych dzieciach, które czekają na serce, wątrobę, nerki. O rodzicach takich jak ja — którzy codziennie modlą się o cud dla swojego dziecka. Słuchałam tego jak przez mgłę.
— To bardzo trudna decyzja — powiedziała cicho moja mama. — Ale może… może to jedyny sposób, by Zosia żyła dalej w innych dzieciach?
Tomek milczał długo. W końcu wyszedł z sali i wrócił po godzinie z czerwonymi oczami.
— Aniu… Ja nie wiem, czy dam radę… Ale jeśli to ma komuś uratować życie… Może powinniśmy się zgodzić.
Przez całą noc siedziałam przy łóżku Zosi. Gładziłam jej włosy, opowiadałam bajki o księżniczkach i smokach, jakby mogła mnie jeszcze usłyszeć. Wspominałam jej pierwszy uśmiech, pierwsze kroki, jej ulubioną piosenkę „Sto lat”, którą zawsze śpiewaliśmy na urodziny.
Nad ranem podjęliśmy decyzję.
— Tak — powiedziałam pani doktor Nowak z drżącym głosem. — Chcemy oddać organy Zosi.
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie: podpisywanie dokumentów, rozmowy z psychologiem szpitalnym, ostatnie pożegnanie. Pielęgniarki przyszły do sali i zaczęły cicho nucić „Sto lat”. Michał wtulił się we mnie i płakał bezgłośnie.
— Mamusiu… czy Zosia będzie teraz aniołkiem? — zapytał przez łzy.
— Tak, kochanie — odpowiedziałam drżącym głosem. — I będzie czuwać nad nami z góry.
Ostatni raz pocałowałam Zosię w czoło. Jej skóra była chłodna i miękka jak porcelana. Chciałam zapamiętać każdy szczegół: zapach jej włosów, kształt dłoni, cichy oddech.
Po wszystkim wróciliśmy do pustego mieszkania. Jej łóżeczko stało nietknięte, zabawki leżały na dywanie tak jak je zostawiła. Przez wiele tygodni nie potrafiłam wejść do jej pokoju. Michał codziennie zapalał świeczkę pod jej zdjęciem.
Ludzie mówili różne rzeczy: „Jesteście bohaterami”, „To była dobra decyzja”, „Zosia żyje w innych dzieciach”. Ale ja czułam tylko pustkę i ból rozdzierający serce.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie kobieta z fundacji transplantacyjnej.
— Pani Anno, chciałam tylko powiedzieć… Dzięki sercu Zosi uratowaliśmy życie małego Jasia z Poznania. Jego rodzice bardzo chcieliby kiedyś pani podziękować.
Poczułam wtedy coś dziwnego — jakby promyk światła przebił się przez ciemność żałoby. Może rzeczywiście Zosia żyje dalej? Może jej serce bije teraz w innym dziecku?
Minęły miesiące. Powoli zaczęliśmy wracać do życia — choć już nigdy nie będzie takie samo. Michał zaczął znowu się uśmiechać. Tomek wrócił do pracy. Ja zaczęłam pisać listy do Zosi — opowiadam jej o wszystkim, co się u nas dzieje.
Czasem zastanawiam się: czy postąpiłam słusznie? Czy miałam prawo decydować o losie mojego dziecka? Czy ból kiedyś minie?
Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania. Ale wiem jedno: miłość do dziecka jest silniejsza niż śmierć.
Czy wy bylibyście w stanie podjąć taką decyzję? Czy można pogodzić się z utratą i jednocześnie dać komuś nadzieję na nowe życie?