„Nie wiem, ile mój tata dostaje emerytury – i nie chcę wiedzieć”. Historia o rodzinnych tajemnicach, dumie i rozczarowaniu

– Naprawdę nie wiesz, ile twój ojciec dostaje emerytury? – zapytała mnie Anka przy ekspresie do kawy, patrząc z niedowierzaniem. Wokół nas szumiały rozmowy, ktoś śmiał się z żartu szefa, a ja poczułem, jakby nagle zrobiło się cicho.

– Nie wiem i nie chcę wiedzieć – odpowiedziałem zbyt ostro. – To jego pieniądze, jego sprawa.

Anka wzruszyła ramionami, ale widziałem w jej oczach cień politowania. Wróciłem do biurka, ale jej pytanie nie dawało mi spokoju. Przez cały dzień słyszałem urywki rozmów kolegów: „Mama już nie daje rady sama”, „Muszę dorzucać się do rachunków taty”, „Zastanawiam się, czy nie zabrać rodziców do siebie”.

A ja? Ja nawet nie wiedziałem, ile mój ojciec ma pieniędzy na życie. Od śmierci mamy mieszkaliśmy osobno. On w starym mieszkaniu na Pradze, ja z żoną i córką na Ursynowie. Nasze kontakty ograniczały się do telefonów raz w tygodniu i wizyt przy okazji świąt. Tata zawsze był dumny, zamknięty w sobie. Nigdy nie prosił o pomoc.

Pamiętam, jak kiedyś zapytałem go, czy czegoś mu nie potrzeba. Spojrzał na mnie surowo:

– Radziłem sobie całe życie, poradzę sobie i teraz.

Wiedziałem, że nie lubi rozmawiać o pieniądzach. W naszym domu to był temat tabu. Mama czasem szeptała mi do ucha: „Twój tata nie chce, żebyś się martwił”. Ale czy to znaczyło, że naprawdę nie powinienem się martwić?

Tamtego wieczoru wróciłem do domu później niż zwykle. Żona, Magda, siedziała przy stole z laptopem.

– Coś się stało? – zapytała.

– W pracy rozmawialiśmy o rodzicach… O tym, jak pomagają swoim starym. A ja nawet nie wiem, ile tata dostaje emerytury.

Magda spojrzała na mnie uważnie.

– Może powinieneś zapytać?

Pokręciłem głową.

– On by się obraził. Zresztą… to jego sprawa.

Ale tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Przypomniałem sobie dzieciństwo – te wszystkie chwile, kiedy tata wracał zmęczony z pracy, a mimo to zawsze znalazł czas, żeby ze mną pograć w szachy albo naprawić rower. Był surowy, ale sprawiedliwy. Po śmierci mamy zamknął się jeszcze bardziej. Rzadko mówił o uczuciach.

Kilka dni później zadzwoniłem do niego.

– Cześć, tato. Jak tam?

– W porządku – odpowiedział krótko. – Co słychać u was?

– Wszystko dobrze… Słuchaj, może byśmy się spotkali na obiad?

– Nie trzeba. Mam jeszcze bigos od świąt.

– Ale ja bym chciał…

Westchnął ciężko.

– Dobrze, przyjdź w sobotę.

W sobotę pojechałem na Pragę z torbą zakupów – trochę mięsa, warzywa, kawa. Tata otworzył drzwi i spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Po co tyle tego przyniosłeś?

– Tak po prostu. Zawsze coś się przyda.

Usiedliśmy w kuchni. Tata nalał herbaty do wyszczerbionych filiżanek.

– Tato… – zacząłem niepewnie – chciałem zapytać… Jak sobie radzisz?

Zmarszczył brwi.

– O co ci chodzi?

– No wiesz… finansowo. Może mógłbym ci jakoś pomóc?

Wstał gwałtownie od stołu.

– Nie jestem żebrakiem! – krzyknął. – Nie potrzebuję twojej litości!

Zamilkłem. W powietrzu zawisła cisza pełna napięcia.

Po chwili usiadł z powrotem i spojrzał przez okno.

– Wiem, że chcesz dobrze – powiedział cicho. – Ale ja muszę sobie radzić sam. Zawsze tak było.

Wróciłem do domu z poczuciem winy i bezsilności. Magda próbowała mnie pocieszyć:

– Może po prostu potrzebuje czasu? Może boi się przyznać, że jest mu ciężko?

Przez kolejne tygodnie próbowałem znaleźć sposób, by pomóc tacie bez ranienia jego dumy. Podrzucałem mu zakupy „przypadkiem”, zapraszałem na obiady pod pretekstem spotkań z wnuczką. Ale widziałem, jak coraz bardziej zamyka się w sobie.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka taty, pani Zofia.

– Panie Piotrze… Pański tata zasłabł na klatce schodowej. Pogotowie już go zabrało do szpitala.

Serce mi stanęło. Rzuciłem wszystko i pojechałem do szpitala. Leżał na sali pod kroplówką, blady i zmęczony.

– Tato…

Spojrzał na mnie słabo.

– Przepraszam… Nie chciałem robić problemu…

Usiadłem przy nim i chwyciłem go za rękę.

– Nie jesteś problemem. Jesteś moim ojcem.

Lekarz powiedział mi potem na korytarzu:

– Pański tata jest niedożywiony i przemęczony. Powinien mieć lepszą opiekę i dietę.

Wtedy dotarło do mnie wszystko naraz: jego duma była silniejsza niż potrzeba pomocy. A ja pozwoliłem mu żyć w samotności i niedostatku, bo bałem się naruszyć jego granice.

Po wyjściu ze szpitala tata zamieszkał z nami na Ursynowie. Było ciężko – kłótnie o drobiazgi, różnice pokoleń, jego upór i moja bezradność. Ale z czasem zaczęliśmy rozmawiać więcej niż przez całe życie. Opowiadał wnuczce historie z dzieciństwa, a ja nauczyłem się pytać go o zdanie i słuchać bez oceniania.

Dziś wiem jedno: czasami trzeba przełamać własny strach i dumę – swoją i bliskich – żeby naprawdę być rodziną. Bo czy można być obojętnym wobec losu tych, którzy dali nam wszystko?

A wy? Czy potraficie rozmawiać ze swoimi rodzicami o trudnych sprawach? Czy też chowacie głowę w piasek tak jak ja przez tyle lat?