Kiedy teściowa przyniosła wiadro przerośniętych ogórków: Lato, które zmieniło wszystko
– Naprawdę nie mogłaś przynieść mi takich samych ogórków jak Zuzannie? – zapytałam, patrząc na teściową, która właśnie postawiła przede mną wiadro pełne przerośniętych, pokrzywionych ogórków. W kuchni pachniało latem i kurzem, a przez uchylone okno słychać było śmiech dzieci bawiących się na podwórku.
Teściowa spojrzała na mnie z tym swoim wyuczonym uśmiechem. – Ty zawsze sobie poradzisz, Marto. Zuzanna to jeszcze młoda gospodyni, trzeba jej pomóc – powiedziała, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
W środku aż się zagotowałam. „Zawsze sobie poradzisz” – powtarzałam w myślach jej słowa, które od lat słyszałam przy każdej okazji. Czy to znaczyło, że nie zasługuję na odrobinę troski? Że jestem tylko tą, która zawsze musi być silna?
Zuzanna weszła do kuchni z naręczem koperku i uśmiechem na twarzy. – Mamo, dziękuję za te ogóreczki! Będą idealne do kiszenia! – powiedziała radośnie, nawet nie patrząc w moją stronę.
Poczułam ukłucie zazdrości. Zuzanna była młodsza ode mnie o siedem lat, zawsze zadbana, z perfekcyjnym makijażem nawet w upał. Od kiedy wyszła za mojego szwagra Pawła, cała rodzina traktowała ją jak księżniczkę. Ja byłam tą „zaradną Martą”, która nigdy nie narzeka i wszystko znosi.
– A co ty zrobisz z tymi ogórkami? – zapytała Zuzanna, zerkając na moje wiadro.
– Sama nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Może zupę ogórkową? Może sałatkę? Ale na kiszenie się nie nadają.
Teściowa wzruszyła ramionami. – Trzeba było powiedzieć wcześniej, że chcesz takie jak Zuzia. Ja już swoje rozdałam.
Wyszłam z kuchni pod pretekstem sprawdzenia dzieci. Serce waliło mi jak młotem. Przez głowę przelatywały mi wszystkie sytuacje z ostatnich lat: święta, kiedy musiałam sama przygotować kolację dla dwunastu osób; wakacje, kiedy to ja organizowałam wyjazd dla całej rodziny; urodziny syna, kiedy teściowa wręczyła Zuzannie prezent „od nas wszystkich”, a ja dostałam tylko uścisk dłoni.
Wieczorem usiadłam na tarasie z mężem. Michał popijał piwo i patrzył w dal.
– Coś się stało? – zapytał.
– Twoja mama znowu dała mi do zrozumienia, że jestem gorsza od Zuzanny – powiedziałam cicho.
Michał westchnął. – Przesadzasz. Mama po prostu… no wiesz, ona tak ma. Nie przejmuj się.
– Łatwo ci mówić – syknęłam. – Ty nigdy nie musiałeś walczyć o jej uwagę.
Michał wzruszył ramionami i wrócił do swojego piwa. Poczułam się jeszcze bardziej samotna.
Następnego dnia rano obudził mnie hałas w kuchni. Zuzanna przyszła po przepis na ogórki małosolne. Siedziały z teściową przy stole, śmiejąc się i rozmawiając o przepisach. Przez chwilę stałam w progu, czując się jak intruz we własnym domu.
Postanowiłam zrobić coś z tymi ogórkami. Przez cały dzień kroiłam je na sałatkę, gotowałam zupę ogórkową, próbowałam zrobić z nich cokolwiek jadalnego. Dzieci pomagały mi przez chwilę, ale szybko uciekły na dwór.
Wieczorem cała rodzina zebrała się przy stole. Na stole stały moje dania z ogórków i piękne kiszone ogóreczki Zuzanny.
– Marta, ta sałatka jest przepyszna! – powiedział Paweł, szwagier.
– Dziękuję – odpowiedziałam cicho.
Teściowa spróbowała mojej zupy i skinęła głową. – No widzisz? Mówiłam, że sobie poradzisz.
Zuzanna spojrzała na mnie ze współczuciem. – Ja bym chyba nie umiała nic zrobić z takich ogórków…
Wtedy coś we mnie pękło.
– Może czasem nie chcę być tą, która zawsze sobie radzi! Może czasem chciałabym dostać coś ładnego, a nie resztki! – wybuchłam nagle.
Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na mnie zdziwieni.
Teściowa odłożyła łyżkę. – Myślałam, że ci to nie przeszkadza… Ty zawsze taka silna…
– Ale ja też mam uczucia! – powiedziałam drżącym głosem. – Też chcę być doceniona. Nie chcę być tylko tłem dla innych.
Michał spojrzał na mnie zaskoczony. – Marta…
– Przepraszam, ale musiałam to powiedzieć – dodałam i wybiegłam do ogrodu.
Siedziałam na ławce pod jabłonią i płakałam pierwszy raz od lat. Po chwili usłyszałam kroki. To była Zuzanna.
– Nie wiedziałam, że tak się czujesz – powiedziała cicho. – Myślałam… zawsze wydawało mi się, że jesteś taka pewna siebie.
– Bo musiałam taka być – odpowiedziałam przez łzy. – Ale już nie chcę udawać.
Zuzanna usiadła obok mnie i objęła mnie ramieniem. – Wiesz… ja też czasem czuję się tu obco. Twoja mama traktuje mnie jak dziecko, a ja chciałabym być traktowana poważnie.
Spojrzałyśmy na siebie i obie się uśmiechnęłyśmy przez łzy.
Po chwili przyszła teściowa. Usiadła naprzeciwko mnie i długo milczała.
– Przepraszam cię, Marto – powiedziała w końcu. – Chyba za bardzo przyzwyczaiłam się do tego, że jesteś silna. Ale masz rację… Każdy potrzebuje czasem wsparcia.
Nie odpowiedziałam od razu. Musiałam przemyśleć jej słowa.
Od tamtego dnia coś się zmieniło. Teściowa zaczęła częściej pytać mnie o zdanie i czasem przynosiła mi coś specjalnie dla mnie: świeże maliny albo bukiet kwiatów z ogródka. Zuzanna i ja zaczęłyśmy spędzać więcej czasu razem, dzieląc się swoimi problemami i radościami.
A Michał? On też zaczął bardziej mnie doceniać i częściej mówić „dziękuję”.
Czasem myślę o tamtym wiadrze przerośniętych ogórków i zastanawiam się: czy naprawdę trzeba było aż takiej burzy, żebyśmy zaczęli ze sobą rozmawiać szczerze? Czy każda rodzina musi przejść przez swoją zieloną próbę?