Kiedy moja córka zachorowała, prawda rozdarła moje serce – historia ojca z Warszawy
– Tata, czy ja umrę? – głos Julki był cichy, ledwo słyszalny spod sterty szpitalnych koców. Spojrzałem na jej wychudzoną twarz, na oczy, które jeszcze niedawno błyszczały radością. Teraz patrzyły na mnie z lękiem i nadzieją jednocześnie. Zacisnąłem pięści, żeby nie zobaczyła, jak bardzo się boję.
– Nie, córeczko. Zrobimy wszystko, żebyś wyzdrowiała – odpowiedziałem, choć w środku czułem się jak oszust. Lekarze nie dawali nam złudzeń: białaczka była agresywna, a przeszczep szpiku jedyną szansą. Problem w tym, że ani ja, ani moja żona Marta nie byliśmy zgodni genetycznie. To był pierwszy cios.
Pamiętam ten dzień jak przez mgłę. Marta siedziała obok mnie na plastikowym krześle w szpitalnej poczekalni. Miała wzrok wbity w podłogę. Lekarz mówił coś o niezgodności, o konieczności dalszych badań. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, co to znaczy.
– Może to błąd? – spytałem Martę, gdy wracaliśmy do domu. – Przecież to niemożliwe…
Odpowiedziała milczeniem. Przez całą drogę patrzyła przez okno samochodu, jakby za szybą miała znaleźć odpowiedź na pytania, których nie chciała usłyszeć.
Następnego dnia już jej nie było. Zostawiła tylko kartkę: „Przepraszam. Nie potrafię tego wyjaśnić.”
W jednej chwili zostałem sam z chorym dzieckiem i tysiącem pytań bez odpowiedzi. Próbowałem dzwonić do Marty, pisałem wiadomości – bez skutku. Policja przyjęła zgłoszenie o zaginięciu, ale traktowali to jak kolejną sprawę domową. „Pewnie wróci” – usłyszałem od funkcjonariusza.
Ale ona nie wróciła.
Każdy dzień był walką – o życie Julki, o własną równowagę psychiczną, o sens tego wszystkiego. Musiałem być silny dla niej, choć sam czułem się jak dziecko we mgle. W pracy wzięli mnie na pół etatu, koledzy z działu IT patrzyli na mnie ze współczuciem, ale nikt nie wiedział, co powiedzieć.
Najgorsze były noce. Siedziałem przy łóżku Julki i patrzyłem na jej drobne ciało podłączone do kroplówek. Czasem budziła się z płaczem:
– Gdzie jest mama?
Nie umiałem odpowiedzieć. Kłamałem: „Wyjechała na chwilę, wróci.” Ale z każdym dniem coraz trudniej było mi w to wierzyć.
W końcu przyszły wyniki kolejnych badań genetycznych. Lekarz poprosił mnie do gabinetu.
– Panie Piotrze… Muszę być szczery. Wyniki wskazują jednoznacznie: nie jest pan biologicznym ojcem Julii.
Zamarłem. Przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz się obudzę z tego koszmaru. Ale to była rzeczywistość.
– To niemożliwe – wyszeptałem. – To moja córka…
Lekarz patrzył na mnie ze współczuciem.
– Rozumiem, że to trudne… Ale musimy znaleźć biologicznego ojca. To może być jedyna szansa na przeszczep.
Wyszedłem z gabinetu jak automat. Świat wirował mi przed oczami. Jak Marta mogła mi to zrobić? Jak mogła przez piętnaście lat żyć w kłamstwie?
Przez kolejne dni próbowałem poskładać wszystko w całość. Przypominałem sobie drobne sygnały: jej nagłe wyjazdy służbowe, tajemnicze rozmowy przez telefon… Ale nigdy nie podejrzewałem zdrady.
Musiałem działać szybko. Dla Julki. Zacząłem przeszukiwać stare zdjęcia, wiadomości, listy od znajomych Marty z czasów studiów. W końcu natrafiłem na imię: Michał Nowakowski – kolega Marty z roku, z którym kiedyś była blisko.
Znalazłem go przez Facebooka. Napisałem wiadomość:
„Michał, muszę z tobą porozmawiać. To sprawa życia i śmierci.”
Spotkaliśmy się w kawiarni na Mokotowie. Michał był zdziwiony moją prośbą, ale gdy opowiedziałem mu wszystko – zbladł.
– Myślisz… że Julka może być moją córką?
– Nie wiem – odpowiedziałem szczerze. – Ale jeśli jest choć cień szansy… Potrzebujemy twoich badań genetycznych.
Zgodził się bez wahania. Kilka dni później przyszły wyniki: zgodność 99%. Michał był biologicznym ojcem Julki.
Nie wiem, co czułem wtedy bardziej: ulgę czy rozpacz? Ulgę, bo pojawiła się nadzieja na przeszczep; rozpacz, bo świat, który znałem, przestał istnieć.
Michał zaangażował się od razu. Chodził ze mną do szpitala, rozmawiał z lekarzami, wspierał Julkę – choć ona nie rozumiała jeszcze całej prawdy.
A ja? Czułem się jak cień samego siebie. Z jednej strony byłem wdzięczny Michałowi za pomoc; z drugiej – nienawidziłem go za to, że odebrał mi rodzinę, nawet jeśli nieświadomie.
Najtrudniejsza była rozmowa z Julką po przeszczepie.
– Tato… dlaczego pan Michał tak często tu jest?
Usiadłem przy jej łóżku i wziąłem ją za rękę.
– Kochanie… czasem życie jest bardzo skomplikowane. Najważniejsze jest to, że cię kocham i zawsze będę przy tobie.
Patrzyła na mnie długo w milczeniu.
– Ty jesteś moim tatą – powiedziała w końcu i przytuliła się mocno.
Płakałem wtedy jak dziecko.
Dziś Julka powoli wraca do zdrowia. Marta nigdy się nie odezwała – podobno wyjechała za granicę i zaczęła nowe życie. Michał jest obecny w naszym życiu jako „przyjaciel rodziny”, ale dla mnie zawsze będę ojcem Julki – niezależnie od tego, co mówią geny.
Czasem zastanawiam się: czy można wybaczyć taką zdradę? Czy miłość do dziecka jest silniejsza niż krew? A może najważniejsze jest to, co budujemy każdego dnia – nawet jeśli wszystko wokół się rozpada?