Jak zostałam mamą sześciorga dzieci w jedną noc – historia o stracie, miłości i sile rodziny

– Mamo, a czy oni zostaną z nami na zawsze? – zapytała Zosia, patrząc na mnie wielkimi, zmartwionymi oczami. W kuchni unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy, ale nawet on nie był w stanie zagłuszyć ciężaru tej chwili. Stałam oparta o blat, próbując zebrać myśli. Za ścianą słyszałam cichy płacz – to mały Kuba, syn mojego sąsiada, tulił się do swojej siostry, próbując znaleźć w niej choć odrobinę pocieszenia po śmierci ojca.

Jeszcze tydzień temu życie toczyło się zwyczajnie. Moje dzieci – Zosia, Franek, Lena i najmłodszy Michałek – biegały po podwórku razem z dziećmi pana Marka z mieszkania obok. Marek był samotnym ojcem, od lat walczył z rakiem. Pomagaliśmy sobie nawzajem: ja gotowałam mu obiady, on od czasu do czasu naprawiał mi cieknący kran czy zawieszał półki. Byliśmy jak rodzina, choć dzieliła nas ściana.

Wszystko zmieniło się w jeden wieczór. Zadzwoniła do mnie pielęgniarka z hospicjum: „Pani Kasiu, Marek prosił, żeby przekazać dzieci pod pani opiekę. Nie ma nikogo innego”. Głos jej drżał. Pamiętam, jak długo siedziałam wtedy na łóżku, patrząc w ciemność. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Jak ja sobie poradzę?”

Pierwsze dni były jak zły sen. Kuba i Ola – bo tak mieli na imię dzieci Marka – nie odzywali się prawie wcale. Siedzieli skuleni na kanapie, trzymając się za ręce. Moje dzieci próbowały ich rozweselić, ale każde nieudane podejście kończyło się łzami. W nocy słyszałam ciche szlochy zza ściany. Sama płakałam po cichu do poduszki, żeby nikt nie widział.

Najtrudniejsze były rozmowy z rodziną. Moja mama zadzwoniła już pierwszego dnia:
– Kasiu, czy ty zwariowałaś? Masz własne dzieci! Jak zamierzasz utrzymać sześcioro?
– Mamo, Marek nie miał nikogo…
– Ale ty masz! Odpowiedzialność za czwórkę to już dużo!

Mąż… No właśnie. Tomek wracał późno z pracy i unikał rozmów o nowej sytuacji. Pewnego wieczoru wybuchł:
– Kasia, nie możemy brać na siebie całego świata! Przecież ledwo wiążemy koniec z końcem!
Patrzyłam na niego bezradnie. Wiedziałam, że ma rację – nasze oszczędności topniały w oczach, a ja ledwo dawałam radę ogarnąć dom i dzieci.

Ale kiedy patrzyłam na Olę i Kubę, widziałam w nich siebie sprzed lat – dziewczynkę z rozbitej rodziny, która marzyła tylko o tym, żeby ktoś ją przytulił i powiedział: „Jesteś bezpieczna”. Nie mogłam ich zostawić.

Dni mijały powoli. Każdy poranek zaczynał się od walki o łazienkę i śniadanie na raty. Dzieci kłóciły się o miejsce przy stole, a ja próbowałam pogodzić ich potrzeby z własnym zmęczeniem. Były chwile radości – kiedy wszyscy razem piekliśmy ciasto albo graliśmy w planszówki – ale częściej czułam się jak kapitan tonącego statku.

Największy kryzys przyszedł po miesiącu. Ola zaczęła zamykać się w sobie. Przestała jeść, nie chciała chodzić do szkoły. Pewnej nocy usłyszałam szuranie w kuchni – znalazłam ją skuloną pod stołem.
– Ola, co się stało?
– Ja chcę do taty…
Przytuliłam ją mocno.
– Wiem kochanie… Ale tata bardzo cię kochał i chciałby, żebyś była bezpieczna tutaj.
Ola rozpłakała się jeszcze mocniej.

Wtedy postanowiłam poprosić o pomoc psychologa szkolnego. To była trudna decyzja – bałam się oceny innych matek, plotek na klatce schodowej. Ale wiedziałam, że sama nie dam rady.

Z czasem zaczęliśmy tworzyć nową codzienność. Dzieci powoli akceptowały siebie nawzajem – Franek nauczył Kubę grać w piłkę, Lena dzieliła się z Olą swoimi książkami. Nawet Tomek zaczął angażować się bardziej: zabierał całą szóstkę na rowery albo pomagał przy lekcjach.

Nie obyło się bez konfliktów. Zosia była zazdrosna o moją uwagę; Michałek płakał, bo musiał dzielić się zabawkami; Kuba miał napady złości i rzucał rzeczami. Czułam się czasem bezsilna i wykończona.

Pewnego dnia sąsiadka z dołu przyszła z ciastem:
– Kasiu, cała klatka mówi o tym, co zrobiłaś. Jesteś bohaterką!
Uśmiechnęłam się smutno.
– Nie jestem bohaterką… Po prostu nie mogłam inaczej.

Dziś mija pół roku od śmierci Marka. Nasz dom jest głośny i chaotyczny, ale pełen życia. Dzieci śmieją się coraz częściej; Ola zaczęła malować obrazy – mówi, że to pomaga jej pamiętać tatę bez bólu. Kuba przestał bać się ciemności.

Czasem siadam wieczorem przy kuchennym stole i zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy dam radę być mamą dla sześciorga dzieci? Czy miłość wystarczy?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy serce może być aż tak pojemne?