Gdy mama wprowadziła się do nas: Walka o rodzinę na warszawskim Grochowie
— Marta, ile razy mam ci powtarzać, że nie chcę być ciężarem? — głos mamy drżał, a jej oczy błyszczały łzami, kiedy po raz kolejny próbowała wstać z kanapy, ignorując ból w nogach.
— Mamo, proszę cię, usiądź. Lekarz mówił wyraźnie: masz odpoczywać — odpowiedziałam, czując jak narasta we mnie frustracja. Z kuchni dobiegł mnie trzask talerza. Andrzej, mój mąż, rzucił nim do zlewu z taką siłą, że aż podskoczyłam.
— Może byście przestali się wreszcie kłócić? — burknął. — Nie da się tu już wytrzymać.
Wtedy po raz pierwszy poczułam, że nasza kawalerka na Grochowie stała się klatką. Mama zachorowała nagle — udar zabrał jej sprawność i niezależność. Nie było mowy o domu opieki: „Nie oddam mamy do żadnego przytułku!” — zarzekałam się przed rodziną. Ale nikt nie powiedział mi, jak bardzo ta decyzja zmieni wszystko.
Przedtem życie było trudne, ale przewidywalne. Praca w bibliotece na Saskiej Kępie, Andrzej wracający z budowy, wieczorne rozmowy przy herbacie. Czasem marzyłam o czymś więcej: kursie malarstwa, podróży do Włoch. Teraz wszystko kręciło się wokół mamy: jej leków, rehabilitacji, humorów.
— Marta, nie zapomnij o moich kroplach! — wołała co godzinę.
— Marta, pomóż mi do łazienki!
— Marta, a gdzie jest mój szal?
Andrzej coraz częściej wychodził z domu bez słowa. Wracał późno, czasem czułam od niego alkohol. Pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie i powiedział:
— Tak dalej być nie może. Ja też mam swoje granice.
— Co masz na myśli? — zapytałam cicho.
— Nie wytrzymam tego dłużej. Twoja matka jest wszędzie. Nawet w nocy nie mogę się wyspać, bo ciągle coś od ciebie chce.
Poczułam gulę w gardle. Chciałam krzyczeć: „To moja mama! Ona mnie wychowała!” Ale wiedziałam, że on też ma rację. Nasze życie intymne przestało istnieć. Nawet rozmowy zamieniły się w wymianę pretensji.
Mama słyszała nasze kłótnie. Czasem płakała po cichu w łazience. Innym razem próbowała udawać, że wszystko jest w porządku:
— Wiecie co? Może powinnam wrócić do siebie. Jakoś sobie poradzę.
Ale wiedzieliśmy oboje, że to niemożliwe.
W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa patrzyła na mnie z politowaniem:
— Marta, może powinnaś wziąć urlop? Wyglądasz na wykończoną.
Nie mogłam sobie na to pozwolić. Potrzebowaliśmy pieniędzy bardziej niż kiedykolwiek.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej i zobaczyłam Andrzeja siedzącego przy stole z głową w dłoniach. Mama spała. Usiadłam obok niego.
— Przepraszam — wyszeptałam. — Wiem, że jest ciężko.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem:
— Ja też przepraszam. Po prostu… czuję się niewidzialny.
Zrozumiałam wtedy, że nie tylko ja cierpię. Że wszyscy jesteśmy ofiarami tej sytuacji.
Wieczorem zadzwoniła moja siostra, Agata:
— Marta, musimy coś wymyślić. Nie możesz wszystkiego brać na siebie.
Zaczęłyśmy rozważać opiekunkę na kilka godzin dziennie. Ale to kosztowało więcej niż mogliśmy sobie pozwolić.
Następnego dnia mama miała gorszy dzień. Krzyczała na mnie bez powodu:
— Zawsze byłaś taka niezaradna! Gdyby twój ojciec żył…
Zacisnęłam pięści i wybiegłam z mieszkania. Siedziałam na klatce schodowej i płakałam jak dziecko. Przez chwilę miałam ochotę uciec — zostawić wszystko i wszystkich.
Ale wróciłam. Bo przecież nie mogłam inaczej.
Minęły tygodnie. Nauczyliśmy się żyć w nowej rzeczywistości: ja — dzieląc czas między mamę a Andrzeja; Andrzej — starając się być bardziej wyrozumiały; mama — próbując nie być ciężarem.
Czasem siadałyśmy z mamą przy oknie i patrzyłyśmy na szare bloki Grochowa.
— Pamiętasz, jak chodziłyśmy tu na lody? — pytała cicho.
— Pamiętam — odpowiadałam i ściskałam jej dłoń.
Wciąż tęsknię za dawnym życiem. Za marzeniami o malarstwie i podróżach. Ale wiem też, że ta walka o rodzinę nauczyła mnie siły i pokory.
Czasem zastanawiam się: czy można pogodzić własne szczęście z obowiązkiem wobec bliskich? Czy jestem złą córką, jeśli czasem mam ochotę uciec?
A wy? Jak radzicie sobie z podobnymi wyborami?