Garść czarnej porzeczki – Sylwester, którego nie zapomnę
— Znowu sama, Irena? — głos sąsiadki zza ściany przeszył ciszę, gdy zamykałam drzwi mieszkania. Przez chwilę miałam ochotę odpowiedzieć coś złośliwego, ale tylko skinęłam głową. Znowu sama. Sylwester. Kiedyś to było święto, teraz tylko data w kalendarzu.
Córka, Magda, już od rana krzątała się po mieszkaniu, pakując kosmetyczkę i sukienkę do torby. — Mamo, nie gniewaj się, ale wszyscy jadą na działkę do Kasi. Wiesz, że nie lubisz tych głośnych imprez — tłumaczyła się, jakby musiała mnie przekonać. — Zrobiłam ci pierogi i sałatkę jarzynową. Zostawiłam też kawałek sernika. — Uśmiechnęła się krzywo i pocałowała mnie w policzek. — Wrócę jutro po południu.
Nie gniewaj się. Jakbym mogła się gniewać? Przecież to naturalne, młodzi mają swoje życie. Ale kiedy zamknęły się za nią drzwi, poczułam w sercu pustkę większą niż zwykle. Odkąd Arkadiusz odszedł pięć lat temu, każde święto było jak rana, która nie chce się zagoić.
W kuchni zapach pierogów mieszał się z aromatem kawy. Usiadłam przy stole, patrząc na stare zdjęcie: ja, Arkadiusz i mała Magda na działce pod Warszawą. Wtedy wszystko wydawało się prostsze. — Irenko, podaj mi jeszcze garść czarnej porzeczki do kompotu! — słyszałam jego głos w głowie tak wyraźnie, jakby stał obok.
Zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie tamten Sylwester sprzed lat. Śnieg skrzypiał pod butami, a my z sąsiadami śmialiśmy się przy ognisku. Arkadiusz zawsze potrafił rozbawić towarzystwo. Teraz cisza była moim jedynym kompanem.
Włączyłam telewizor. Migające światła, sztuczne uśmiechy prezenterów i muzyka disco polo drażniły mnie bardziej niż zwykle. Przełączyłam kanał na film, ale nawet on nie potrafił zagłuszyć myśli.
Nagle zadzwonił domofon. Spojrzałam na zegarek — 21:30. Kto mógł przyjść o tej porze? — Tak? — zapytałam niepewnie.
— Dobry wieczór, pani Ireno! To ja, Tomek z trzeciego piętra. Czy mogę wejść na chwilę? — Usłyszałam znajomy głos chłopaka, który czasem pomagał mi z zakupami.
— Oczywiście, Tomku — odpowiedziałam zaskoczona.
Po chwili stał w progu z czerwonymi policzkami i torbą w ręku.
— Przepraszam, że tak późno… Mama wyjechała do cioci na Mazury, a ja… No wie pani, nie lubię być sam w Sylwestra. Pomyślałem… może napijemy się herbaty? — spojrzał na mnie nieśmiało.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz tego dnia szczerze.
— Chodź, Tomku. Mam jeszcze świeże pierogi i sałatkę jarzynową. — Zaprosiłam go do kuchni.
Siedzieliśmy przy stole, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Tomek opowiadał o studiach i pracy w sklepie spożywczym. Ja wspominałam stare czasy na działce i Arkadiusza.
— Wie pani… — zaczął nagle poważnie — czasem myślę, że nigdy nie będę miał takiej rodziny jak pani miała z panem Arkadiuszem.
Zamilkłam na chwilę.
— Tomku… rodzina to nie tylko wspólne zdjęcia i święta przy stole. To też kłótnie, łzy i żal. Czasem nawet więcej bólu niż radości… Ale warto próbować — powiedziałam cicho.
Wtedy zadzwonił telefon. Magda.
— Mamo… przepraszam, że dzwonię tak późno… Pokłóciłam się z Kasią i resztą. Czy mogę wrócić do domu? — jej głos drżał od łez.
— Oczywiście, córeczko! Czekam na ciebie — odpowiedziałam bez namysłu.
Tomek spojrzał na mnie pytająco.
— Magda wraca do domu. Pokłóciła się z przyjaciółmi…
— Może powinienem już iść? — zapytał niepewnie.
— Zostań jeszcze chwilę. Pomożesz mi przygotować kompot z czarnej porzeczki. Magda zawsze go lubiła — poprosiłam.
Wspólnie obieraliśmy owoce i rozmawialiśmy o tym, jak trudno czasem znaleźć swoje miejsce w świecie. O 23:30 zadzwonił dzwonek do drzwi. Magda weszła do kuchni ze spuchniętymi oczami.
— Cześć mamo… Cześć Tomku…
Przytuliłam ją mocno.
— Wszystko będzie dobrze — szepnęłam jej do ucha.
Usiedliśmy razem przy stole. Magda opowiadała o kłótni z przyjaciółmi: o zazdrości, niedomówieniach i poczuciu bycia gorszą od innych.
— Wiesz mamo… czasem mam wrażenie, że nigdy nie będę taka jak inni…
Pogładziłam ją po włosach.
— Każdy z nas jest inny, Magdo. Ważne, żeby być sobą i mieć kogoś bliskiego obok — powiedziałam cicho.
O północy usłyszeliśmy wybuchy fajerwerków za oknem. Spojrzałyśmy na siebie z Magdą i Tomkiem. Wzięłam garść czarnej porzeczki i wrzuciłam do kompotu.
— Za nowy rok… za nowe początki — powiedziałam podnosząc kubek.
Magda uśmiechnęła się przez łzy.
— Dziękuję mamo…
Tomek spojrzał na nas z wdzięcznością.
W tamtej chwili poczułam coś dziwnego: może samotność to tylko stan umysłu? Może wystarczy otworzyć drzwi i serce na innych?
Czy naprawdę trzeba tak niewiele, by znów poczuć się potrzebnym? Czy potrafimy wybaczyć sobie przeszłość i dać szansę przyszłości? Może właśnie o to chodzi w życiu – by mimo bólu i rozczarowań nie zamykać się na drugiego człowieka.