Kiedy wyjechałam do Niemiec: Opowieść o utraconych latach i niewypowiedzianych słowach
– Mamo, nie rozumiesz! Ty po prostu uciekłaś! – krzyk Julii odbija się echem w mojej głowie, choć minęło już tyle lat. Stoję w kuchni naszego mieszkania w Warszawie, patrzę na jej zaciśnięte pięści i widzę w niej tamtą dwunastoletnią dziewczynkę, którą zostawiłam pod opieką babci. Wtedy nie płakała. Tylko patrzyła na mnie tymi wielkimi, ciemnymi oczami, jakby chciała zapamiętać każdy mój ruch.
Miałam trzydzieści osiem lat i świat walił mi się na głowę. Po rozwodzie z Pawłem zostałam sama z kredytem, rachunkami i dzieckiem, które coraz częściej pytało: „Mamo, dlaczego tata już nas nie odwiedza?”. Pracowałam w sklepie spożywczym na dwie zmiany, a i tak pieniędzy ledwo starczało na czynsz. Kiedy koleżanka zaproponowała mi wyjazd do pracy w Niemczech – sprzątanie domów za pięć razy większą pensję – nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głos Julii: „Mamo, nie zostawiaj mnie”.
Ale zostawiłam. Powiedziałam sobie, że to tylko na rok, dwa. Że wrócę z pieniędzmi, kupię jej komputer, pojedziemy razem nad morze. Że wszystko się ułoży. Julia milczała przez całą drogę na dworzec. Pamiętam jej drobne dłonie ściskające pasek plecaka i łzy, które pojawiły się dopiero wtedy, gdy pociąg ruszył.
Pierwsze miesiące w Monachium były jak życie pod wodą. Obcy język, obcy ludzie, samotność tak gęsta, że czasem miałam wrażenie, że się nią duszę. Pracowałam od świtu do zmierzchu – sprzątałam domy bogatych Niemców, myjąc podłogi i ścierając kurz z marmurowych blatów. Wieczorami dzwoniłam do Julii przez Skype’a. „Jak w szkole?” – pytałam. „Dobrze” – odpowiadała krótko. Czułam, jak dystans między nami rośnie z każdym tygodniem.
Babcia mówiła mi przez telefon: „Małgośka, ona tęskni. Ale jest dzielna”. Ja też próbowałam być dzielna. Wysyłałam paczki z ubraniami i słodyczami, przelewałam pieniądze na konto. Ale nie mogłam przesłać przez granicę swojego ciepła ani obecności.
Po dwóch latach wróciłam do Polski z walizką pełną prezentów i sercem pełnym nadziei. Julia miała już czternaście lat i patrzyła na mnie jak na obcą osobę. „Cześć” – powiedziała chłodno. „Cześć” – odpowiedziałam drżącym głosem. Próbowałam ją przytulić, ale odsunęła się.
Z czasem było tylko gorzej. Julia zamykała się w swoim pokoju, słuchała muzyki i pisała coś w zeszycie. Kiedy próbowałam rozmawiać, odpowiadała półsłówkami albo wybuchała gniewem. „Nie rozumiesz mnie!” – krzyczała. „Nie było cię tu wtedy, kiedy cię potrzebowałam!”
Próbowałam wszystko naprawić – wspólne wyjścia do kina, wyjazdy nad jezioro, rozmowy przy kolacji. Ale między nami była ściana zbudowana z niewypowiedzianych żalów i tęsknoty za tymi latami, których nie da się odzyskać.
Pewnego wieczoru znalazłam jej zeszyt leżący otwarty na stole. Zajrzałam do środka i przeczytałam: „Mama mówi, że wszystko robi dla mnie. Ale ja chciałabym po prostu mieć mamę przy sobie”. Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce.
Minęły kolejne lata. Julia skończyła liceum z wyróżnieniem i dostała się na studia do Krakowa. Wyprowadziła się z domu bez słowa pożegnania. Dzwoniła rzadko, a nasze rozmowy były krótkie i pełne niezręcznej ciszy.
Teraz siedzimy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Julia ma dwadzieścia dwa lata i spojrzenie dorosłej kobiety. Ja mam czterdzieści osiem i czuję się starsza o całe stulecie.
– Mamo – zaczyna cicho – ja wiem, że chciałaś dobrze. Ale nie potrafię zapomnieć tego uczucia pustki…
Patrzę na nią ze łzami w oczach.
– Przepraszam cię, Julka… Gdybym mogła cofnąć czas…
Milczy przez chwilę.
– Może kiedyś ci wybaczę – mówi w końcu – ale muszę najpierw wybaczyć sobie.
Wiem, że nie naprawię przeszłości. Ale może jeszcze mamy szansę na przyszłość?
Czy można odzyskać utracone lata? Czy miłość matki wystarczy, by uleczyć rany zadane przez rozłąkę? Czasem pytam siebie: czy naprawdę musiałam wyjechać… czy mogłam być lepszą matką?